Kiedy pod koniec ubiegłego roku rynek żył obawami, że przez słabnącego złotego dług publiczny przekroczy próg ostrożnościowy 55 proc. PKB, przedstawiciele resortu finansów zapowiedzieli, że znaleźli sposób na spekulantów. Nowe rozwiązania ustawowe miały m.in. dopuszczać opcję policzenia długu zagranicznego po kursie średniorocznym, gdyby liczony po kursie z ostatniego dnia roku (tak jak jest teraz i jak to się robi w Europie) przekroczył poziom, który wymaga zastosowania sankcji prawnych. Miało to odstraszyć rynkowych graczy od szukania zysków z osłabienia naszej waluty w ostatnich dniach roku.
Na początku kwietnia wiceminister finansów Dominik Radziwiłł zapewniał w rozmowie z „Rz", że projekt ustawy trafi do konsultacji zewnętrznych
„w najbliższych tygodniach", a nowe rozwiązania zaczną obowiązywać w tym roku. W połowie czerwca projekt wciąż tkwił w resorcie, a jak dowiedziała się „Rz", zasady w nim zawarte będą obowiązywały dopiero od przyszłego roku.
– To było doraźne rozwiązanie, zapowiedziane po to, żeby rynek trochę się przestraszył – ocenia Mirosław Gronicki, były minister finansów. Rynkowi analitycy podkreślają, że w tym roku mamy większy komfort, jeśli chodzi o limity długu (w relacji do PKB ma spadać), stąd też brak pilnej potrzeby wprowadzania nadzwyczajnych rozwiązań. Zdaniem Gronickiego na taki optymizm jest jeszcze za wcześnie. – Jeśli dochody budżetowe będą mniejsze niż planowane, trzeba będzie zwiększyć potrzeby pożyczkowe –mówi.