Od Polski przez Czechy po Turcję waluty rozwijających się krajów utrzymują wartość, mimo załamania euro. To zwrot w porównaniu z poprzednimi kryzysami, gdy euro słabło – złoty, korona czy lira szły w jego ślady. Inwestorzy zakładali, że to co złe dla strefy euro, jest też złe dla jej najbliższych sąsiadów.
Dziś jednak niepewność co do przyszłości euro skłania inwestorów do inwestowania w Europę wschodzącą. Chcą w ten sposób wykorzystać niskie koszty pożyczkowe, które zawdzięczają rekordowo niskim stopom procentowym Europejskiego Banku Centralnego.
Regionalne obligacje też zyskały nowych zwolenników, bo zwroty z tzw. bezpiecznych papierów są obecnie ujemne, a wysoko oprocentowane obligacje w strefie euro, np. hiszpańskie, są uznawane za zbyt ryzykowne.
„Japonizacja" Europy
„Trudno znaleźć atrakcyjne rentowności, jeżeli wycofasz się z rynków wschodzących", mówi Morten Groth, zarządzający wartym 1,7 mld dol. portfelem papierów z rynków wschodzących w duńskim Jyske Investment. „Dopóki nie ma paniki czy krótkoterminowego rozwiązania dla strefy euro, jest to pozytywne dla walut rynków wschodzących".
Przypomina to sytuację Japonii, gdzie oscylujące wokół zera stopy procentowe przez dziesięciolecia sprzyjały operacjom polegającym na sprzedawaniu jenów, by kupić wyżej oprocentowane aktywa (tzw. carry trade). „Japonizacja" Europy wydaje się dziś głównym tematem", mówi Bartosz Pawłowski, analityk walutowy BNP Paribas.