„Wielka Brytania obiecała pomóc Ukrainie tak, jak pomogła Polsce w 1939 roku. Po takim oświadczeniu od razu można zamawiać epitafium na nagrobek” – drwiąco skomentowała kijowskie spotkanie i sojusz brytyjsko-polsko-ukraiński ulubiona gazeta Putina „Komsomolskaja Prawda”.
– Takiego sojuszu nie możemy nazwać przyjacielskim. Jeśli ma ona charakter wojskowo-obronny, to należy przemyśleć to i zachować czujność – uważa jednak deputowany rządzącej Jednej Rosji Konstantin Zatulin, znany ze swej niechęci do Ukrainy. Główny telewizyjny propagandysta Kremla Władimir Sołowiow już nazwał go „skierowanym przeciw Rosji i mającym na celu wzmocnienie brytyjskich wpływów w Europie Środkowej”.
Inni politycy i eksperci albo pomniejszają jego znaczenie, albo widzą jego wpływy tam, gdzie ich nie ma. Były „premier Doniecka”, a obecnie rosyjski deputowany Aleksandr Borodaj (ponadto oficer rosyjskiego kontrwywiadu FSB) uważa, że Zachód „chce nasycić bronią ukraińskie formacje zbrojne (…). Dla nich to niezła szansa na doprowadzenie do walki Rosjan z Rosjanami”. Borodaj uważa – tak jak i prezydent Putin – że Ukraińcy nie są narodem, a jedynie zbuntowaną częścią rosyjskiego etnosu.
Czytaj więcej
Po raz pierwszy od 11 lat mają się spotkać przywódcy Polski, Francji i Niemiec.
Rosyjski ambasador w Londynie Andriej Kielin nazywa sojusz Hyde Parkiem (gdzie wszyscy będą tylko gadać). – Najprawdopodobniej sprawa nie wyjdzie poza taką platformę do prowadzenia pogawędek i skończy żywot, jak i pozostałe małe sojusze – powiedział. Wśród tych ostatnich wymienił Grupę Wyszehradzką, Trójmorze i GUAM (powstała jeszcze pod koniec lat 90. grupa państw postsowieckich orientujących się na Europę: Gruzja, Ukraina, Azerbejdżan i Mołdawia, której działalność zamarła).