Chodzi o proces o ochronę dóbr osobistych, jaki prof. Jan Miodek, znany językoznawca, wytoczył Grzegorzowi Braunowi za wypowiedź z 2007 r. w dyskusji w Polskim Radiu Wrocław, że wśród przeciwników lustracji są tacy, którzy mają osobisty interes, by się jej sprzeciwiać. Braun dodał, że prof. Miodek był „informatorem policji politycznej PRL".

Polskie sądy ustaliły, że wprawdzie prof. Miodek został w 1978 r. zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o kryptonimie „Jam" i wyrejestrowany w 1989 r., ale nie ma danych, że do współpracy doszło. Takich samych ustaleń dokonała uniwersytecka komisja historyczna.

Sprawa doszła aż do Sądu Najwyższego, który podobnie jak niższe instancje orzekł przeprosiny dla prof. Miodka oraz wpłatę 20 tys. zł na cel dobroczynny.

– Głoszenie nieprawdy nie może uzyskać ochrony – powiedziała w uzasadnieniu wyroku sędzia SN Iwona Koper, dodając, że jeśli chodzi o dziennikarzy, to wystarczy, by zabierając głos na ważny społecznie temat, wykazali dochowanie należytej staranności i dobrej wiary przy pracy nad tekstem, ale ten standard to za mało, gdy chodzi o osobę niebędącą – jak Braun – dziennikarzem. Taka osoba musi udowodnić swoje twierdzenia. To był główny kontrargument Stefana Hambury, adwokata reprezentującego Brauna.

Trybunał nie podważa, że Braun sformułował poważne oskarżenie, które naraziło na szwank reputację Miodka, ale nie zgodził się ze stanowiskiem polskich sądów zakładających inne standardy dla różnych uczestników debaty publicznej.