Ministerstwo Gospodarki wraca do starego planu. Zamiast zgody na 40-procentowe redukcje etatów związane ze spadkiem produkcji będzie przyzwolenie na najwyżej 20 – 25-proc. Przygotowany w marcu poprzedni projekt zmian w ustawie o specjalnych strefach ekonomicznych poległ w uzgodnieniach międzyresortowych.

– Jest obawa, że wnioski o maksymalne zmniejszenie zatrudnienia złożyliby wszyscy przedsiębiorcy – mówi wicedyrektor Departamentu Instrumentów Wsparcia resortu gospodarki Teresa Korycińska.

Ale inwestorom 20-proc. redukcje etatów mogą nie wystarczyć. W niektórych fabrykach produkcja spadła już o 30 – 40 proc. Przedsiębiorcy twierdzą, że zatrudnienie powinno być cięte proporcjonalnie. – Większości firm powinna wystarczyć redukcja o jedną piątą. Ale część z nich w tym limicie się nie zmieści. A co będzie, gdy kryzys się przedłuży? – pyta Mirosław Greber, prezes Wałbrzyskiej SSE.

Resort gospodarki znalazł pewną furtkę. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, jeśli firma w strefie nie zrealizuje warunków zezwolenia, np. odnośnie do wielkości zatrudnienia, minister gospodarki może uznać to za „mało rażące uchybienie” i wyznaczyć termin na jego usunięcie. – Ten termin nie jest z góry określony. A w takiej sytuacji możemy dać przedsiębiorcom nawet dwa – trzy lata – tłumaczy Korycińska. To oznaczałoby, że firma, która do końca 2009 r. miała stworzyć 1 tys. etatów, a z przyczyn ekonomicznych może teraz zatrudniać jedynie 600 osób, będzie miała czas na przyjęcie pozostałych 400 pracowników do 2011 lub 2012 r. Takie rozwiązanie nie będzie jednak działać automatycznie. Zgoda na późniejsze uzupełnienie zatrudnienia przy cięciach etatów poniżej 20 – 25 proc. byłaby wydawana – jak zaznacza MG – tylko w uzasadnionych przypadkach.