Dzisiejsze dane okazały się nieco lepsze od prognoz analityków, ale mimo to nie skłaniają do optymizmu. Choć w sąsiedniej Litwie recesja już trochę zelżała (spadek PKB w II kwartale wyniósł 19, 5 proc. a w trzecim 14,3 proc.), to na Łotwie nadal nie ma oznak poprawy sytuacji gospodarczej.
Nie tylko statystyki dotyczące PKB są fatalne. Sprzedaż detaliczna na Łotwie spadła we wrześniu o 30,9 proc. w skali roku. Bezrobocie wynosiło zaś wtedy 19,7 proc. i było największe w Unii Europejskiej.
W październiku, po raz pierwszy w historii współczesnej Łotwy, odnotowano tam deflację. Ceny w sklepach spadły o 0,9 proc. rok do roku. A jeszcze w 2008 r. inflacja na Łotwie była największa w UE. W maju 2008 r. sięgała 17,9 proc.
Również prognozy dla łotewskiej gospodarki są pesymistyczne, aczkolwiek bank centralny w zeszłym tygodniu je poprawił. O ile wcześniej Latvijas Banka spodziewał się na ten rok 18-procentowego spadku PKB, o tyle obecnie przewiduje spadek na 17-17,5 proc. W 2010 r. gospodarka ma zaś skurczyć się o dalsze 2-2,5 proc. (poprzednio prognozowano -4 proc.). Kraj może więc wyjść z kryzysu najwcześniej za dwa lata.
Tak wielkie załamanie gospodarcze to w dużej mierze efekt cięcia wydatków budżetowych i podwyżek podatków dokonanych przez rząd pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego. By zapewnić dostęp do kolejnych transzy opiewającej na 7,5 mld euro pożyczki antykryzysowej z MFW i Unii Europejskiej, władze zaczęły drastycznie zmniejszać deficyt budżetowy. Obcięły więc emerytury i pensje w budżetówce o 25 proc., zamknęły część szkół i szpitali. Działania te uderzyły oczywiście w i tak słaby już popyt wewnętrzny, ale alternatywą dla nich byłoby nawet bankructwo kraju.