Z opracowania wynika, że w ostatnich 10 latach zarobki w Niemczech rosły znacznie wolniej niż w jakimkolwiek innym kraju Unii, co pozwoliło przesunąć gospodarkę tego kraju w rankingu konkurencyjności Światowego Forum Gospodarczego WEF o dwa miejsca na piąte. W tym roku płace wzrosną średnio o 1,5 proc., podczas gdy dla gospodarki zakłada się co najmniej dwa razy więcej — stwierdził ekonomista UniCredit, Alexander Koch.
Krajom sąsiednim, zwłaszcza Francji, nie podoba się takie umiarkowanie, chciałyby aby niemieccy pracujący zarabiali więcej, więc mogliby kupować więcej produktów z importu, a niemieckie wyroby byłyby mniej konkurencyjne od ich wyrobów. Nawet kanclerz Angela Merkel zauważyła kilka dni temu, że pracujący, którzy wykazali dobrą wolę podczas kryzysu muszą teraz, podczas odradzania się gospodarki, czuć się zawiedzeni.
Takie jednak miłe słowa nie znajdą zapewne posłuchu, bo niemieccy szefowie uprzedzili już, iż nadmierne podwyżki płac mogłyby zadławić nadal jeszcze niepewne ożywienie.
Sprawdzianem tego mogą być trwające w sektorze hutnictwa stali rozmowy płacowe. Związek IG Metall chce podwyżki o 6 proc. do 85 tys. pracowników tej branży.
Wiele innych będzie wynikać z kalendarza. Większość sektorów zatrudniających 3,4 mln ludzi w motoryzacji, budownictwie i produkcji obrabiarek, w imieniu których negocjuje IG Metall, nie zacznie nowych rozmów przed wygaśnięciem obecnych układów zbiorowych w 2012 r. Pracownicy chemii muszą czekać do pierwszego półrocza 2011 r. z zasiadaniem do stołu negocjacji. Ponadto — dodaje Koch — podwyżki w kilku ważnych sektorach już ustalono.