Wzbudza się bowiem w Polakach przekonanie, że oto mamy do czynienia z niesamowitym wzrostem cen. W społeczeństwie zwiększy się przekonanie, że wysoka inflacja jest nieuchronna, a więc trzeba żądać podwyżek płac w skali ją uwzględniającej. Ten mechanizm jest dobrze znany w ekonomii – wskutek nadmiernego wzrostu płac podnoszą się koszty wytwarzania dóbr i usług, co w konsekwencji przekłada się na wyższe ceny produkowanych towarów. A to właśnie inflacja. Debaty z użyciem populistycznych haseł, zamiast sprzyjać obniżeniu inflacji, mogą ją tylko nakręcić.

Na pytanie, kto jest odpowiedzialny za inflację w Polsce, można udzielić tylko jednej odpowiedzi: NBP. Niemniej znaczna część przyrostu inflacji wynika z globalnych trendów – światowego wzrostu cen żywności i energii. Na tle innych krajów nasza inflacja nie jest najwyższa. W strefie euro wynosi 4 proc., w Czechach i na Węgrzech 6,7 proc., na Słowacji 4,3 proc., w USA 5 proc. To porównanie jest po to, aby uświadomić, że tzw. drożyzna nie jest tylko polskim zjawiskiem. Ale to od nas zależy, czy nasza inflacja będzie utrzymywać się w podobnych relacjach do poziomów europejskich, czy też doprowadzimy do znacznego jej odbicia w górę. O to nietrudno, choćby wskutek nadmiernego wzrostu płac np. w sferze budżetowej czy też nakręcania oczekiwań inflacyjnych. Po stronie NBP sytuacja jest o tyle prostsza, że ma on jeden główny instrument, jakim są stopy procentowe. Jeśli negatywne zjawiska globalne nie wykażą tendencji spadkowej w najbliższym czasie, to RPP nie będzie miała innego wyjścia jak tylko dalej podwyższać stopy.

Po stronie rządu wymieniłbym kilka zadań, które w najbliższym czasie mogą sprzyjać niższej inflacji. Są to: deregulacja gospodarki, szczególnie rynku pracy, powstrzymanie żądań znacznych podwyżek płac w sektorze publicznym, likwidacja wcześniejszych emerytur, co zwiększy w przyszłości podaż pracy. Jest to też działanie na rzecz ograniczania wspólnej polityki rolnej, która sztucznie podtrzymuje wysokie ceny żywności w Europie, i otwarcie polskiego rynku pracy dla naszych sąsiadów ze Wschodu. Otwarcie rynku pracy dla Ukraińców byłoby działaniem dającym najszybsze korzyści dla gospodarki. Nie widzę powodu, dlaczego Donald Tusk nie mógłby się stać drugim Tonym Blairem, który cztery lata temu otworzył rynek pracy dla Polaków, co ograniczyło presję płacową w Wielkiej Brytanii i przyczyniło się do zwiększania potencjału angielskiej gospodarki.

Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH