Każda zwyżka cen surowców jest, zdaniem analityków, zgodna z giełdową regułą „zdechłego kota”, który rzucony z dużej wysokości także się odbija. Tak było i będzie w najbliższym czasie, kiedy rynek nie będzie miał wyraźnego powodu, aby ceny poszły w górę, mając do tego solidne podstawy.
Normalnie sama zapowiedź OPEC, że 29 listopada organizacja spotka się w Kairze na nadzwyczajnej konferencji poświęconej kolejnemu cięciu poziomu wydobycia, spowodowałaby szybki wzrost cen. Teraz jednak świat potrzebuje coraz mniej ropy, więc informacja ta nie robi wrażenia. W tej sytuacji obecny przedział 55 – 58 dol. za baryłkę ropy Brent wydaje się całkiem rozsądny.
Do minimalnego wahnięcia cen mogłoby dojść na otwarciu w najbliższy poniedziałek, gdyby okazało się, że szczyt finansowy w Waszyngtonie będzie dawał nadzieję na przyspieszenie zakończenia kryzysu. – Na razie będziemy się kiwać w górę i w dół, naśladując rynek giełdowy, bo nie ma żadnego innego racjonalnego wskaźnika. Jeśli kurs akcji można nazwać racjonalnym – mówił Harry Tchilingurian, analityk rynku energetycznego BNP Paribas.
Podobnie jest na rynku metali przemysłowych. To dlatego podskoczyły ceny miedzi, kiedy giełdy wzrosły o 2 proc. Ale i tak dzisiejsze 3785 tys. dol. za tonę w transakcjach trzymiesięcznych to o 55 proc. mniej niż w czasie rekordowych notowań lipcowych, kiedy to analitycy z całą powagą przewidywali bliskie przekroczenie 9 tys. za tonę. Prognozy dla cen metali nie mogą zresztą być lepsze, skoro wiadomo, że świat już jest w recesji.