To jeden ze scenariuszy w analizie „Kryzys a polskie wyzwania i szanse” przygotowanej przez Michała Boniego, szefa doradców premiera Donalda Tuska. – To pesymistyczny wariant. Ale należy go traktować jako potencjalne zagrożenie, któremu trzeba zapobiec. Wszystko zależy m.in. od tego, na ile uelastycznimy regulacje prawne oraz jak dobrze zaadresujemy politykę rynku pracy – podkreśla Boni.
W lutym stopa bezrobocia wyniosła 10,9 proc.
Jeśli sprawdzą się pesymistyczne prognozy, to pracę w ciągu roku, półtora może stracić ok. 700 – 800 tys. obecnie zatrudnionych. W tym scenariuszu, jak tłumaczą ekonomiści, czekają nas dwie fale bezrobocia. Jedna, pod koniec 2009 r., wynikająca z gwałtownego zmniejszania się produkcji przemysłowej. Druga, jesienią 2010 r., będzie efektem załamania się koniunktury w sektorze usług. – Jeśli nadal produkcja będzie spadała w takim tempie, a dla firm największym zagrożeniem są teraz huśtawki z zamówieniami, oznacza to kolejne zwolnienia w firmach przemysłowych i wzrost bezrobocia jesienią tego roku – tłumaczy prof. Maria Drozdowicz-Bieć z SGH. – W gospodarce jest tak, że najpierw mamy gorszą wartość produkcji, spadającą dynamikę PKB, a dopiero potem szczyt zwolnień. Najpierw też poprawia się sytuacja w firmach, a z kilkunastomiesięcznym opóźnieniem rośnie zatrudnienie.
Prof. Elżbieta Sztanderska z Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że jeśli ta pesymistyczna prognoza miałaby się sprawdzić, oznacza to, iż dno kryzysu związane ze spadkiem PKB przypadnie na IV kwartał 2009 r., a nie – jak jeszcze niedawno mówił minister finansów – na III kwartał.
– Doświadczenie z początku tej dekady pokazuje, że nawet przy 2 – 3 proc. wzroście PKB w Polsce bezrobocie nie spada – dodaje prof. Sztanderska. Według niej załamanie na rynku pracy może się okazać mniej groźne m.in. dzięki wykorzystaniu unijnych funduszy do inwestycji infrastrukturalnych: – Ale przy nich najczęściej pracują nisko wykwalifikowani pracownicy – dodaje.