Ta sytuacja potrwa jednak niedługo. Nie ma żadnego powodu, by dolar się nadal wzmacniał.

Złoto kosztuje 1049 dol. za uncję, ale prognozy mówią o średniej 1140 dol. w 2010 r. To nie jest oszałamiająca kwota, zwłaszcza jeśli się zważy, że cena wszech czasów po poprawce inflacyjnej wyniosłaby dziś powyżej 2,2 tys. dol. Ale rynek nadal jest słabiutki. Nawet indyjskie święto światła Diwali nie spowodowało w tym roku zwiększonych zakupów. – Jak na ostatni kwartał roku, słabego dolara i sytuację gospodarczą na świecie, zainteresowanie jest mierne – mówi analityk Standard Bank Walter de Wet. Dodaje, że ceny hamuje też duża podaż złomu.

Inwestorzy pierwszy raz od roku zainteresowali się na dobre akcjami. Będą one konkurencją dla surowców. Widać też, że nawet Goldman Sachs, jeden z największych graczy na rynku surowcowym, postanowił znacznie ograniczyć aktywność.

Ropa też wyraźnie nie kwapi się do przekroczenia 80 dol. za baryłkę. Cena zatrzymała się na 78 dol. i zaczęła spadać. Ale nie należy oczekiwać, że będzie tania. Idzie zima, a z nią większy popyt. Spadają zapasy w USA, choć na razie z powodu mniejszych dostaw. A przy tym nigeryjscy rebelianci, znudzeni zawieszeniem ognia, chcą wrócić do akcji sabotażowych. Zdaniem Paula Hornella z Barclays Capital ceny ropy w najbliższym czasie będą się wahać w granicach 70 – 80 dol. za baryłkę.