W Ministerstwie Finansów trwają pracę nad nową koncepcją podatków dochodowych. Jak mówił ostatnio wiceminister finansów Paweł Gruza, zakłada ona, że obecne ustawy o PIT oraz o CIT zostaną „wyrzucone do kosza". W ich miejsce pojawić się mają trzy regulacje dotyczące podatku: od dochodów przedsiębiorstw, od dochodów osobistych oraz od dochodów kapitałowych. A podatek od firm docelowo mógłby wynieść 9 proc. lub 19 proc.
Takie zapowiedzi rozpaliły wyobraźnię biznesu, jednak dalszych szczegółów, jak nowy system miałby dokładnie wyglądać, na razie brak. Jak dowiedziała się w czwartek „Rzeczpospolita" w Ministerstwie Finansów, nowa koncepcja na razie jest w opracowaniu i nie ma szans, by zaczęła obowiązywać od przyszłego roku. Najwcześniejszy termin to rok 2020, albo i później. Zapytaliśmy więc ekspertów, jak ich zdaniem może funkcjonować nowy reżim podatkowy.
– Moim zdaniem, zdaniem jednym z celów tych zmian jest eliminacja z dostępu do preferencji tych osób, które opodatkowują swoje dochody jako firma, a w rzeczywistości wykonują pracę na rzecz pracodawcy – mówi Paweł Toński, ekspert podatkowy w Crido Taxand.
Chodzi o część tzw. samozatrudnionych, którzy płacą stosunkowo niskie zryczałtowane składki do ZUS oraz 19-proc. podatek liniowy. Gdyby ich działalność została jednak zakwalifikowana jako „zwykła" praca, ich obciążenia wzrosłyby – składki na ZUS należałoby płacić już proporcjonalnie do dochodu, a podatek – według skali 18 i 32 proc.