Janusz Zemke, były wiceszef MON: Finansowanie polskich zbrojeń tonie w gęstej mgle

Przewidywana na zbrojenia kwota 900 mld zł przerasta cały budżet kraju. W rachunkach mamy chaos, na dodatek podlany absurdalnym mocarstwowym sosem – mówi Janusz Zemke, były poseł, eurodeputowany i wiceszef MON.

Aktualizacja: 27.10.2023 09:18 Publikacja: 27.10.2023 03:00

Janusz Zemke, były wiceszef MON: Finansowanie polskich zbrojeń tonie w gęstej mgle

Foto: Radek Pasterski

Przez lata oceniał pan jako poseł Komisji Obrony programy modernizacji technicznej armii, potem w rządzie Leszka Millera jako wiceszef MON sam je tworzył. Wiem, że także z fotela europejskiego deputowanego śledził pan uważnie zbrojeniowe przyspieszenie w wykonaniu ministra obrony Mariusza Błaszczaka i nie szczędził krytycznych uwag. Armia maszeruje w dobrą stronę?  

Nadal codziennie czytam analizy, utrzymuję kontakt z ekspertami, rozmawiam też z wojskowymi. Coraz częściej jednak, gdy przychodzi do liczb i konkretów, ze zdumienia przecieram oczy.

Czytaj więcej

MON w przedwyborczym tygodniu dokłada broni z PGZ

Co pana dziwi?

Że wartość przewidywanych wydatków tylko na wojskową technikę sięga już 900 mld zł, a nadal ścieżki finansowania toną we mgle. W rachunkach mamy bałagan i chaos, na dodatek podlany absurdalnym mocarstwowym sosem.  A przecież mówimy o wydawaniu kwoty przerastającej roczny budżet kraju. Dziwi mnie też, że chcąc dokonać podstawowych wyliczeń, trzeba było robić szacunki w oparciu o dostępne źródła, także nieoficjalne, bo obecne władze odeszły już dawno od przejrzystego komunikowania skali zbrojeniowych wydatków.

Pamiętam czasy, kiedy w Sejmie szanowano zasadę, że wydatki obronne państwa i planowanie modernizacyjnej części budżetu MON nie były przedmiotem bezpośredniego sporu politycznego, a parlamentarzyści  starali się grać wspólnie w trosce o bezpieczeństwo Rzeczypospolitej. To już przeszłość…

Wiele się zmieniło, martwią mnie ogromnie te niejasności i zamieszanie w sprawie źródeł finansowania wojskowej modernizacji. Bezskutecznie próbuję dokopać się do konkretów. Wiadomo na przykład, że  bezpośrednio z budżetu państwa na sprzętowe zakupy planujemy wydać do 2035 roku 520 mld zł, ale to niejedyny przecież sposób regulowania należności za broń i inwestycje w unowocześnienie wojska. Dochodzą do tego pieniądze pozabudżetowe, czyli  finansowanie zakupów z długu za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego, który zarządza Funduszem Wsparcia Sił Zbrojnych (FWSZ). W tym roku to będzie 37 mld zł, na przyszły zaplanowano 40 mld zł, a na 2025 aż 70 mld zł. Do 2027 r. tylko wskutek wydatków z FWSZ powstaną zobowiązania w wysokości 314 mld zł. Nie zapominajmy przy tym, że oprócz tego ogromne koreańskie zakupy m.in. samolotów FA-50, haubic K9, czołgów K2 oraz  wyrzutni rakietowych Chunmoo są robione na kredyt. Zobowiązania wobec sektora finansowego w Seulu na razie szacowane są na  70–90 mld zł, a zabiegamy o więcej. Warunki, na jakich zaciągamy koreańskie pożyczki, nie są jasne, ale niewątpliwie przyjdzie czas na ich ujawnienie i spłatę.

W ostatnich tygodniach Waszyngton komunikował, że USA przyznały Polsce 2 mld dol. kredytu na cele związane z bezpieczeństwem.

W tym przypadku raczej nie ma wątpliwości, że Amerykanie dają pożyczkę, aby wesprzeć eksport własnej broni. Dokładnie też wiedzą, z kim zawierają transakcję, na co sobie mogą pozwolić, proponując warunki umowy w ramach Foreign Military Sales. W 2020 r. dowiedzieliśmy się, że za 32 samoloty piątej generacji F-35 zapłacimy ok. 4,6 mld dol. I od początku było wiadomo, że Warszawa nie ma szans na poważniejszą współpracę przemysłową przy budowie supermyśliwców. Niemcom, którzy podobnie jak Polska nie uczestniczyli od początku w międzynarodowym programie rozwojowym F-35, udało się jednak wynegocjować z USA udział w produkcji lotniczych komponentów nie tylko dla zamówionych przez siebie maszyn, ale także do samolotów dostarczanych wielu krajom w ramach ogromnego przedsięwzięcia eksportowego koordynowanego przez giganta zbrojeniowo-lotniczego Lockheed Martin. Przemysłowe korzyści w związku z zamówieniami na F-35 uzyskała także Finlandia.

Niestety, chodzą słuchy, że  także Koreańczycy, którzy na masową skalę zbroją polską armię (zamówienia ciężkiego sprzętu liczone są w setkach, a nawet tysiącach egzemplarzy), w kwestii obiecywanej wcześniej przemysłowej współpracy mocno usztywnili swoje stanowisko. Z moich ustaleń wynika, że chcąc teraz przyspieszyć dostawy  samobieżnych haubic kal. 155 Thunder nad Wisłę, za nasze pieniądze uruchamiają w koncernie Hanwha Aerospace kolejne linie produkcyjne superdział K9 dla Polski. A przecież moglibyśmy to samo zrobić u siebie. Kompetencji nam nie brak. Zresztą Korea sporo nam zawdzięcza. Jeszcze dwie dekady temu obronny przemysł w tym kraju właściwie nie istniał. Seul sprzęt wojskowy sprowadzał niemal wyłącznie z USA. Siedem lat temu przychody z eksportu koreańskiej broni sięgały ok. 0,5 mld dol. Obecnie to już 22 mld dol., co zapewnia Seulowi pozycję piątego eksportera sprzętu wojskowego w świecie z szansami na prześcignięcie Rosji. A trzeba powiedzieć, że Polska wybitnie przyczyniła się do globalnego sukcesu koreańskich partnerów. Udział warszawskich zamówień zapewnił w zeszłym roku  Koreańczykom aż 82 proc. przychodów z całej zagranicznej sprzedaży uzbrojenia.

Nie upominamy się o inwestycje offsetowe?

Przykro to mówić, ale negocjując dostawy sprzętu z Seulem, w sferze współpracy przemysłowej osiągnęliśmy mniej od innych kontrahentów. Malezja, która kupuje lekkie samoloty bojowe FA-50, uzgodniła z Koreańczykami, że większość myśliwców zmontuje u siebie. Turcja na 300 zamówionych haubic K9 tylko kilka weźmie z „półki”. Resztę wyprodukuje turecka zbrojeniówka.

Źle zrobiliśmy, zamawiając prawie 700 koreańskich haubic?

Tak nie twierdzę, to sprawdzona, dobra broń. Ale irytuje mnie nieuwzględnianie w negocjacjach dotyczących kontraktów o wielomiliardowej wartości interesów rodzimego przemysłu, którego rolę sprowadzamy do wykonawcy prostego serwisu czy podwozi. Mam też zastrzeżenia do bezrefleksyjnego mnożenia w armii bojowych platform. Pamiętam, że w czasach, gdy byłem wiceministrem, kłopoty ze zdobyciem części zamiennych zmuszały nasze piony techniczne do wymuszania unifikacji podwozi i pojazdów, bo to czysta oszczędność przy ich obsłudze, naprawie, nawet szkoleniu załóg. 

Kierowanie się dziś zasadą, że bierzemy ten konkretny sprzęt, bo jest akurat dostępny, to poważny błąd. Utrzymanie w sprawności kilku typów czołgów (polskich, niemieckich, amerykańskich i koreańskich), które będziemy niedługo eksploatować w armii, będzie koszmarem mechaników i zaplecza serwisowego. Niestety, powielamy ten błąd, wyposażając wojska aeromobilne, specjalne czy marynarkę w sześć czy siedem różnych typów śmigłowców.

Czytaj więcej

Uzbrojona po zęby PGZ rusza na podbój Azji

Co pan myśli o zamówieniu ponad 500 amerykańskich wyrzutni rakietowych HIMARS i jednocześnie prawie 300 ich koreańskich odpowiedników Chunmoo?

Precyzyjne i trudne do zniszczenia HIMARS-y to doskonała broń. Nawet w niewielkiej liczbie i z podstawowymi pociskami ziemia-ziemia GMLRS o zasięgu 80 km uczyniły wielką różnicę na korzyść Ukrainy podczas ubiegłorocznej ofensywy na południu kraju. To one utorowały drogę obrońcom i kompletnie zaskoczyły agresorów.

W polskim wydaniu inwestycję w HIMARS-y zaczęliśmy chyba od niewłaściwego końca. Zamawiamy setki sztuk sprzętu – tyle samo, co chce docelowo kupić dla siebie US Army (514 wyrzutni) – i do tego niewielką liczbę rakiet, która starczy najwyżej na dwie, trzy salwy. Amerykanie  już na starcie zakontraktowali 140 tys. pocisków. Nic dziwnego, to potęga i po prostu stać ją na bardzo drogie rakiety. Można się pocieszać, że plany przewidują uruchomienie produkcji rakietowej amunicji do naszego homara w kraju, ale to potrwa i nie mamy gwarancji, że się ostatecznie zmaterializuje.

I jeszcze istotniejsze niedopatrzenie: nawet jeśli sprowadzimy do kraju wyrzutnie i amunicję do HIMARS-ów, barierą w działaniu może się okazać brak ludzi do obsługi sprzętu. Przypominam, że broń rakietowa, a obecnie także nowoczesna artyleria lufowa to skomplikowane urządzenia z cyfrowymi systemami kierowania ogniem, wymagające specjalistycznej obsługi. A w żadnym z dostępnych opracowań nie znalazłem odpowiedzi, jak skompletować kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy artyleryjskich specjalistów – de facto informatyków, którzy nie pozwolą homarom czy koreańskim haubicom Thunder lub nowym krabom z HSW zardzewieć bezczynnie w hangarach.

Myślę, że z obsadzeniem  załóg nowo budowanych zestawów Patriot (w II fazie programu „Wisła” zamówiliśmy kolejnych sześć baterii rakietowych średniego zasięgu) także będzie nie lada  kłopot. A przecież w drodze  jest program „Narew”, czyli zakup 23 baterii rakietowych zestawów obrony powietrznej krótkiego zasięgu.

Czyli chcieliśmy dobrze, a wychodzi jak zwykle?

Nie chcę być złym prorokiem, ale np. w lotnictwie może być jeszcze gorzej. Gdy nadlecą z USA F-35 i wyląduje już u nas 48 lekkich bojowych FA-50 z Korei, będziemy potrzebowali trzy razy więcej wojskowych pilotów niż dotychczas. A trzeba wiedzieć, że nie tylko w polskiej populacji jest określony, niewielki procent młodych ludzi, którzy są w stanie przejść zdrowotną selekcję i przystąpić do trudnego szkolenia, by w końcu tylko część adeptów dopięła swego, siadając za sterami myśliwców czy najnowocześniejszych śmigłowców. Można zapytać retorycznie, czy wojskowi planiści wzięli to pod uwagę. Ufam, że roztropni sztabowcy w porę przypomnieli ministrowi Błaszczakowi, że zamawiając 96 uderzeniowych „wiatraków” AH-64 Apache Boeinga, powinien zawczasu zlecić podwładnym wyliczenie, a potem rekrutację niezbędnej liczby techników, prawdziwej elity w swoim fachu, których kształcenie powinno się rozpoczynać w profilowanych technikach i na uczelniach, których na razie nie ma. Już dziś – przypominam – brakuje nam kilkuset fachowców od technicznej obsługi starszych helikopterów, które wciąż eksploatujemy.

Co podpowiadają nam doświadczenia obrońców Ukrainy i obserwacje z tej wojny, którą agresorzy z Kremla nazywają specjalną operacją wojskową?

Jestem pewien, że bezcenne obserwacje znad Dniepru drobiazgowo analizują nasi stratedzy z tajnych i jawnych struktur MON. Moim zdaniem na naddnieprzańskim polu walki mamy to, co dotąd tylko zapowiadano: dominację robotów i bezzałogowych dronów w obserwacji, rozpoznaniu i oczywiście ataku. Ukraińcy perfekcyjne nauczyli się używać nowych broni, warto podpatrywać te umiejętności. Ale podstawowa nauka jest jedna: trzeba budować także u nas coraz skuteczniejsze systemy antydronowe i wyposażyć w nie polską armię, aby być zawczasu gotowym na odparcie zagrożeń.

Obrona powietrzna kraju musi niezwłocznie zainwestować w zawieszane nad lądem, tanie w eksploatacji aerostaty, których sensory są w stanie wypatrzyć z odległości 400 km powietrznych intruzów lecących nisko nad ziemią – niewykrywalnych nawet przez najlepsze radiolokatory baterii Patriot.

Obecnym i przyszłym decydentom na stanowisku ministra obrony radzę, by w interesie naszego bezpieczeństwa w resortowej Radzie Modernizacji Technicznej nie zatrudniali wyłącznie podwładnych w czynnej służbie, ale także mądrych generałów rezerwy z większym dystansem do hierarchii służbowej. Najlepsi byliby tu szefowie Sztabu Generalnego czy wysocy dowódcy, np. ci, którzy niedawno złożyli wypowiedzenia.

Janusz Zemke jest doktorem nauk politycznych. W latach 2001–2005 w rządach Leszka Millera i Marka Belki był sekretarzem stanu w MON odpowiedzialnym za zakupy uzbrojenia i inwestycje obronne. Poseł na Sejm przez siedem kadencji (1989–2009; najpierw PZPR, potem SLD), deputowany do Parlamentu Europejskiego (2009–2019).

Przez lata oceniał pan jako poseł Komisji Obrony programy modernizacji technicznej armii, potem w rządzie Leszka Millera jako wiceszef MON sam je tworzył. Wiem, że także z fotela europejskiego deputowanego śledził pan uważnie zbrojeniowe przyspieszenie w wykonaniu ministra obrony Mariusza Błaszczaka i nie szczędził krytycznych uwag. Armia maszeruje w dobrą stronę?  

Nadal codziennie czytam analizy, utrzymuję kontakt z ekspertami, rozmawiam też z wojskowymi. Coraz częściej jednak, gdy przychodzi do liczb i konkretów, ze zdumienia przecieram oczy.

Pozostało 96% artykułu
Budżet i podatki
Rok rządu: Andrzej Domański z oceną niejednoznaczną
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Budżet i podatki
Viktor Orbán grozi Komisji Europejskiej. Uwolnienie KPO, albo blokada budżetu UE
Budżet i podatki
Machina wojenna Putina pożera budżet Rosji
Budżet i podatki
Policjanci szykują wielki protest. „Żarty się skończyły”
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Budżet i podatki
Policjanci ogłosili protest. Przyczyną zbyt niska podwyżka w budżecie