W przypadku obecnej nowelizacji jest szansa, że wzrost deficytu o 9 mld zł zostanie dobrze przyjęty przez rynek. Za pozytywny sygnał należy również uznać zapowiedź, że w tym roku nie dojdzie do podwyżki podatków ani składki rentowej.
Właściwy jest wybór momentu nowelizacji. Gdyby zwiększyć deficyt tak, jak proponowano na początku roku, dzisiaj bylibyśmy w sytuacji o wiele trudniejszej, z bliską perspektywą deficytu sektora na poziomie 8 proc. PKB. Błędne byłoby też zwiększenie wydatków na wzór zachodnioeuropejski (znaczny wzrost deficytu) wobec niskiej efektywności naszych finansów publicznych.
Projekcja dochodów wydaje się realistyczna, o ile nie doświadczymy żadnych dodatkowych szoków zewnętrznych. Trzeba jednak na nią spojrzeć przez pryzmat nałożonej ostatnio na Polskę przez KE procedury nadmiernego deficytu. Projekt nowelizacji wydaje się tego faktu nie dostrzegać.
Nawet przy założeniu deficytu całego sektora finansów publicznych na poziomie 6 proc. PKB (a więc poniżej prognozy KE), dług publiczny wzrośnie w 2009 r. do ok. 680 mld zł, a więc do ok. 52 proc. PKB, z perspektywą przekroczenia progu sanacyjnego 55 proc. PKB już w roku 2010. W tej sytuacji nakazem chwili staje się skuteczne przeciwdziałanie wzrostowi kosztów obsługi długu publicznego, które zależą od trzech dość niepewnych parametrów: rentowności skarbowych papierów wartościowych, kursu złotego oraz przychodów z prywatyzacji.
Uwagę zwraca praktyczna likwidacja rezerwy solidarności społecznej, którą miała być jednym z filarów walki z kryzysem. Drugi kontrowersyjny pomysł to radykalne obniżenie rezerwy na wzrost dotacji do świadczeń rodzinnych, w tym z funduszu alimentacyjnego.