Sprzedaż do strefy euro to jeden z motorów napędzających polską gospodarkę. Jednak w przyszłym roku polski eksport do eurolandu może – po raz pierwszy od początku dekady – rosnąć w tempie mniejszym niż 10 proc. Czy będzie to oznaczać spowolnienie czy twarde lądowanie zależy od tego jak bardzo kryzys w Stanach Zjednoczonych uderzy w Europę Zachodnią. I jak wytrzymają to europejscy konsumenci.
– Oczekujemy, że ze względu na spadek popytu w eurolandzie wzrost naszego eksportu do strefy będzie o 1 – 2 pkt proc. niższy niż w tym roku – mówi “Rz” ekspert ministerstwa gospodarki Kazimierz Miszczyk. Oznaczałoby to, że dynamika pierwszy raz od 1999 r. może spaść nieco poniżej 10 proc., ponieważ po dziesięciu miesiącach tego roku było to niecałe 11 proc. To jeden z czynników, które sprawiają, że w przyszłym roku wzrost gospodarczy nie będzie już tak wysoki jak w tym i sięgnie około 5,1 – 5,5 proc.
To jednak jest tak naprawdę w miarę optymistyczny scenariusz. Oparty jest na założeniu, że w Stanach Zjednoczonych nie będzie recesji, ale zdecydowane spowolnienie, które tylko nieznacznie się przełoży na strefę euro.
Jeżeli największa gospodarka świata stanie w miejscu, ucierpi euroland, a polski eksport i przez to polską gospodarkę może czekać mocny cios. Na razie większość ekonomistów nie rysuje czarnego scenariusza. Ale...– Niestety, w przeszłości prognozy nigdy nie wskazywały jednoznacznie nadejścia recesji – przestrzega główny ekonomista BPH Ryszard Petru. Większość ekspertów podkreśla, że w obecnej sytuacji w światowej gospodarce bardzo trudno jest cokolwiek prognozować.
Czego w tych niepewnych czasach eksporterzy powinni się obawiać? Najbardziej zagrożone mogą być firmy wysyłające towary do Włoch, Francji czy Hiszpanii, ponieważ te kraje są najbardziej narażone na skutki amerykańskiego kryzysu.