Na światło dziennie wychodzą nowe fakty związane z ekologicznym dramatem rozgrywającym się w arktycznym Norylsku. Okazuje się, że wycieku 21 tysięcy ton oleju napędowego ze zbiorników elektrociepłowni należącej do Norylskiego Niklu, do rzeki można było uniknąć.
Jak informuje gazeta RBK, już trzy lata temu Rostechnadzor - rosyjska inspekcja nadzoru ekologicznego, technologicznego i atomowego znalazła w magazynach paliw feralnej elektrociepłowni Norylskiego Niklu naruszenia w eksploatacji zbiornika, pod którym 29 maja osiadły fundamenty i paliwo wylało się do gruntu (6 tysięcy ton) i wód (15 tysięcy ton).
O co chodziło? Otóż feralny zbiornik i jeszcze jeden były już bardzo skorodowane, bowiem zbudowano je i wykorzystywano w arktycznym klimacie 40 lat temu. Ściany pomieszczeń, gdzie znajdowały się newralgiczne części magazynów były popękane i nadawały się do wyburzenia i zbudowania nowych.
Kontrolerzy nakazali oczyścić powierzchnię ścian i podtrzymujących krokwi z rdzy i pokryć je materiałem antykorozyjnym. Ani jednego z pokontrolnych zaleceń Norylski Nikiel nie wykonał. Teraz koncern zapewnia, że dbał o zbiorniki, a winą obarcza globalne ocieplenie i topniejącą wieczną zmarzlinę. Fundamenty pod zbiornikiem miały „niespodziewanie” osiąść.
W piątek na Kremlu odbywała się narada poświęcona problemom ekologii. Władimir Putin rozmawiał z głównym udziałowcem Norylskiego Niklu Władimirem Potaninem, który poleciał do Norylska na miejsce katastrofy. Miliarder zapewnił, że koncern pokryje wszelkie straty i zapłaci za likwidację skutków katastrofy własnymi pieniędzmi. Ocenił je na 10 mld rubli (572 mln zł), co Putin uznał za kwotę wysoce niezadowalającą. Potanin zapewnił też, że Norylski Nikiel przywróci środowisko do życia.