Wciąż jednak wiele zarządów decyzję o zatrudnieniu risk managera podejmuje dopiero, kiedy strata już nastąpi – to główne wnioski płynące z konferencji „Nowe spojrzenie na zarządzanie ryzykiem" zorganizowanej przez PZU we współpracy z Deloitte i ThinkTankiem.
– Zapotrzebowanie na zarządzanie ryzykiem rośnie, gdy odnotowano dużą wpadkę. Także jeśli to konkurencja lub rynek ponieśli stratę – wtedy zarząd zdaje sobie sprawę z istotności działu risk management – mówi Arkadiusz Stachecki, dyrektor zarządzający ds. ryzyka PZU.
– Od kilku lat zapanowała wręcz moda na zarządzanie ryzykiem. Wciąż jednak w Polsce brakuje nam dwóch – trzech lat, by można mówić o światowych standardach w tej dziedzinie – uważa Waldemar Mnich, dyrektor biura kontroli i audytu wewnętrznego PGNiG.
Każda firma powinna mieć własną definicję ryzyka, przez nią samą stworzoną i dostosowaną do jej charakterystyki. – „Tajemnica radosnej strony życia", jak brzmi jedna z definicji ryzyka, nie do końca sprawdzi się we wszystkich typach organizacji – dodał Mnich. Podkreślił też, że kluczowe jest, by w danej firmie wszyscy stosowali taką samą jego definicję.
– Już samo zidentyfikowanie ryzyka to co najmniej 50 proc. wygranej z nim walki. Potem należy przeprowadzić znaną z marketingu analizę SWOT, czyli słabych i mocnych stron oraz szans i zagrożeń – dodaje Józef Wancer, doradca zarządu Deloitte. Samego ryzyka nie należy się bać, ponieważ jest dla rozwoju firm i gospodarki wysoko stymulujące. – Nie myli się tylko ten, który nic nie robi – zauważa Rafał Grodzicki, wiceprezes PZU Życie.