Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Nazwa trabant to niemiecki odpowiednik słowa sputnik, które w 1957 roku zrobiło karierę po wystrzeleniu przez ZSRR w kosmos pierwszego sztucznego satelity. W Polsce nazywano go z racji plastikowego nadwozia mydelniczką, a w NRD z kolei Rennpappe - wyścigowa tektura.
Nie byłoby trabanta, gdyby nie sukces w RFN w latach 50. volkswagena garbusa i plejady innych minisamochodzików, takich jak BMW Isetta, Gogomobil, Lloyd czy Maico. Komunistyczny władca NRD Walter Ulbricht zazdrośnie spoglądał na umasowienie motoryzacji za zachodnią granicą.
NRD nie mogła być gorsza i jej władcy postanowili zapowiedzieć nadchodzącą epokę "małej konsumpcyjnej stabilizacji" wprowadzeniem na rynek samochodu dla każdej enerdowskiej rodziny. Konstruktorzy w zakładach w Zwickau otrzymali w 1956 roku zadanie zaprojektowania auta taniego i oszczędnego. A ponieważ tkwiący w stalinowskich dogmatach planiści krzywili się na marnowanie stali na konsumpcyjne samochodziki - wymyślono, że karoserie będą z duroplastu.
W lutym 1957 zmontowano prototyp. Pierwsze trabanty P 50 zaczęły zjeżdżać z taśm produkcyjnych w rocznicę leninowskiej rewolucji 7 listopada. Szybko trabant stał się naprawdę samochodem dla każdego, choć czekano na jego przydział i po dziesięć lat. Ostatni trabant P601 zjechał z taśmy 30 lipca 1991 roku z numerem seryjnym 3.096.099.