Dziesięć lat temu Alonso wygrał swój pierwszy wyścig w Formule 1. Wszyscy sądzili, że młody kierowca Renault przerwie dominację Michaela Schumachera i – kto wie? – może pobije jego rekordy. To pierwsze się spełniło, bo Hiszpan w sezonie 2005 wygrał mistrzostwa, kończąc serię pięciu tytułów w wykonaniu „Schumiego". Rok później obronił mistrzostwo, co wówczas dawało mu zaszczytny tytuł najmłodszego w historii podwójnego mistrza świata.
Wydawało się, że Formuła 1 ma nowego króla. Hiszpania, gdzie przedtem ze sportów wyścigowych liczyły się tylko motocykle, zwariowała na punkcie swojego idola i kraj otrzymał nawet drugi wyścig: od 2008 roku obok Grand Prix Hiszpanii pod Barceloną zaczęto organizować GP Europy na ulicznym obiekcie w Walencji.
Teraz po dwóch wyścigach nie ma już śladu, podobnie jak po marzeniach o pobiciu rekordów Schumachera. Po dwóch tytułach zdobytych z Renault Alonso przeniósł się do wielkiej ekipy McLaren, zabierając ze sobą przysługujący czempionowi pierwszy numer startowy. Podpisał dwuletni kontrakt, oczywiście z opcjami przedłużenia, ale już po roku wyprowadzał się z Woking. W drugim McLarenie jeździł debiutant Lewis Hamilton, który od razu zademonstrował fenomenalną szybkość. Zespół nie chciał faworyzować uznanego mistrza i w efekcie wewnętrznych sporów, napięć i konfliktów duet McLarena wypuścił mistrzostwo z rąk, a Alonso niczym syn marnotrawny uciekł z powrotem do Renault.
W targanym kryzysami zespole nic wielkiego przez kolejne dwa lata nie ugrał, czekając na upragniony fotel w Ferrari. Przeniósł się do Maranello przed sezonem 2010, z oczywistymi nadziejami: starty w legendarnej ekipie miały przynieść mu kolejne laury. Tych jest jak na lekarstwo – na pewno mniej, niż spodziewał się Alonso. Niestety dla niego, wraz z jego przyjściem do Ferrari rozpoczęła się era sukcesów Red Bulla i Sebastiana Vettela.
Niemiec zdobył trzy tytuły z rzędu i teraz zmierza po czwarty, a Alonso może tylko nawoływać zespół do bardziej wytężonej pracy. Nie jest bez racji: ostatni raz wygrał kwalifikacje na suchym torze ponad dwa lata temu, a wiadomo, że dobra pozycja startowa jest podstawą w walce o duże zdobycze punktowe. Kierowca w ciągu ostatnich kilku lat raczej nie zapomniał, jak się szybko jeździ – więc winy za słabe wyniki trzeba szukać przede wszystkim w fabryce. Ferrari bezustannie tłumaczy się problemami z tunelem aerodynamicznym, szukając w ten sposób wymówek dla mizernej skuteczności wprowadzanych w trakcie sezonu poprawek.