Transport surowców masowych — węgla, rudy żelaza, żywności — jest często brany pod uwagę przy ocenie stanu światowej gospodarki. Sektor żeglugi handlowej znajduje się piąty rok w głębokiej zapaści, bo firmy zamówiły dużą liczbę nowych statków w klatach 2007-9, na krótko przed największym kryzysem na świecie od lat 30. Doprowadziło to do bankructwa kilku armatorów, m.in. włoskiego Deiulemar.
W ostatnich tygodniach stawki największych masowców do transportu węgla i rudy żelaza wzrosły do poziomu najwyższego od grudnia 2011, przekraczając 32 tys. dolarów dziennie, na skutek dużego popytu importowego Chin.
- Mamy za sobą najgorsze, czeka nas teraz stopniowe ożywienie, ale nie będzie gładkie — ocenia szef transportu morskiego w amerykańskiej firmie rolno-spożywczej Cargill, Roger Janson. — W tym roku po raz pierwszy od lat doszli do większego wzrostu popytu od wzrostu podaży. To świadczyłoby o tendencji wzrostowej, ale trzeba też uczciwie powiedzieć, że mamy do czynienia ze sporą nadwyżką wolnego tonażu, zwłaszcza mniejszych jednostek — dodał.
Przeciętne dochody armatorów największych masowców są nadal dalekie do rekordowych 233 988 dolarów osiągniętych w czerwcu 2008, ale stawki odbiły się od rekordowo niskiej 2 tys. dolarów dziennie w tym roku, zaledwie jednej piątej kosztów takiej jednostki.
Gorsze warunki na rynku stwarzają jednak możliwość kupowania statków taniej, co skłoniło niektórych do składania zamówień w ostatnich miesiącach albo do kupowania starszych statków. Janson uważa, że trudno przewidzieć, kiedy nastąpi pełne odrodzenie rynku. — To zależy tak naprawdę od liczby zamówień.