Węgiel brunatny to ostatnio gorący temat. Wątpliwości lokalnych społeczności, protesty ekologów – to wszystko nie wróży dobrze nowym inwestycjom. PAK Górnictwo liczy się z tym, że nowe odkrywki mogą nie dojść do skutku i elektrownie opalane węglem brunatnym już za 30 – 40 lat przejdą do historii?
Oby nie ziścił się ten czarny scenariusz, bo węgla brunatnego w Polsce mamy pod dostatkiem. Licząc od II Wojny Światowej, wydobyliśmy w kraju niecałe 3 mld ton tego surowca, podczas gdy samo niezagospodarowane jeszcze złoże pod Legnicą ma zasoby sięgające aż 12 mld ton. To pokazuje potencjał, jaki drzemie w węglu brunatnym, którego udział w krajowej produkcji energii elektrycznej wynosi dziś około 35 proc. Jednak prawdą jest, że jeśli nie będzie nowych odkrywek, to zaprzepaścimy tę szansę. Żyjemy w czasach, w których bezpieczeństwo państwa mierzy się bezpieczeństwem energetycznym. Polski rząd powinien walczyć o te złoża jak o niepodległość.
A nie walczy?
Energetyka oparta na własnym węglu jest dla rządu priorytetem, ale za tym nie idą konkrety. Przynajmniej w odniesieniu do węgla brunatnego. Od dawna mówi się o konieczności uchwalenia wykazu złóż strategicznych dla kraju. Tymczasem do dziś nie ustalono nawet kryteriów wyboru obszarów czy zasad konsultacji branżowych. Trudno też egzekwować już istniejące przepisy. Jeśli złoża są udokumentowane, to powinny znaleźć się w dokumentach planistycznych gminy w celu ochrony. Jednak w praktyce samorządy nie wywiązują się z tych obowiązków, a nawet jeśli złoża zostały uwzględnione w miejscowych planach, to i tak gminy pozwalają na zabudowę tych miejsc. Wobec takich praktyk jesteśmy bezradni.
To właśnie takich ograniczeń inwestycyjnych boją się gminy. Dodatkowo lokalni mieszkańcy często nie chcą się przesiedlać, obawiają się, że inwestor zaniży cenę wykupu gruntów, nie chcą porzucać ojcowizny... Trudno ich nie zrozumieć.