O sytuacji rynku piwowarskiego, jego znaczeniu dla gospodarki i zagrożeniach, z jakimi musi się mierzyć, rozmawiali uczestnicy debaty „Rzeczpospolitej”. Punktem wyjścia do dyskusji był raport „Branża piwowarska w Polsce. Wpływ na gospodarkę” przygotowany przez CASE – Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych. Opracowanie oparte na ogólnodostępnych danych i informacjach przekazanych przez browary pokazuje kondycję sektora w kontekście makroekonomicznym, czyli od poziomu produkcji, przez zatrudnienie i wpływy podatkowe, po oddziaływanie na inne gałęzie gospodarki.
– Mamy do czynienia z branżą silną, osadzoną w polskiej gospodarce, która tworzy długi łańcuch wartości – podkreślał Bartłomiej Morzycki, dyrektor generalny Związku Pracodawców Przemysłu Piwowarskiego Browary Polskie. Wymienił rolników, dostawców surowców i usług, handel oraz gastronomię. Statystyki jednak są bezlitosne; po latach wzrostu rynek systematycznie się kurczy. W rekordowym 2018 roku przeciętny Polak wypijał około 100 litrów piwa rocznie, dziś to niespełna 86 litrów. – W skali całego rynku jest to ubytek około 6 mln hektolitrów, co można porównać do zamknięcia sześciu dużych browarów – ocenił Morzycki.
Szczegółowe dane przedstawił Andrzej Robaszewski, dyrektor naukowy ds. polityki fiskalnej i zrównoważonego rozwoju CASE, współautor raportu: – Produkcja spadła z 41 mln hektolitrów w 2018 roku do 34,6 mln w 2024. To oznacza, że dziś rynek jest zaledwie o 2,5 mln hektolitrów większy niż w momencie wejścia Polski do Unii Europejskiej. Nie mówimy więc o stagnacji, lecz o realnym spadku – wyjaśniał. – Co gorsza, największe browary mają dziś nadwyżkę mocy produkcyjnych sięgającą 10 mln hektolitrów. To przekłada się na presję w ograniczaniu zatrudnienia i redukcję inwestycji.
Zdaniem ekspertów wyhamowanie wzrostu ma charakter systemowy. Zmieniają się nawyki konsumentów, którzy coraz częściej sięgają po piwa bezalkoholowe, ale nie rekompensuje to spadku sprzedaży tradycyjnego piwa. Do tego dochodzą rosnące koszty surowców i energii oraz niepewność regulacyjna w kwestii polityki akcyzowej, a także przygotowywanego przez rząd systemu kaucyjnego, który zdaniem przedstawicieli branży może uderzyć szczególnie w mniejsze browary. – To naczynia połączone – mówił Robaszewski. – Spadek sprzedaży, presja podatkowa, nadwyżka mocy i obciążenia regulacyjne tworzą efekt domina. Dlatego sektor tak mocno apeluje o przewidywalną politykę podatkową i dialog z rządem, bo to warunek planowania inwestycji i rozwoju – zaznaczył.
Przyczyny kryzysu
Co tak naprawdę spowodowało gwałtowne wyhamowanie rynku piwa po latach stabilnego wzrostu? Zdaniem Marka Kamińskiego, prezesa Polskiego Stowarzyszenia Browarów Rzemieślniczych, przyczyn jest wiele i mają one bardzo różny charakter. – W dużej mierze są to zjawiska społeczne i demograficzne, które pandemia tylko przyspieszyła. Piwo zawsze było napojem społecznym, łącznikiem podczas spotkań. Kiedy zamknięto ludzi w domach, zwłaszcza młodych wchodzących w dorosłość, te zwyczaje zanikły. I od tamtej pory one się nie odbudowały – podkreślał. Potwierdzają to dane. Przed pandemią w gastronomii sprzedawano 15 proc. piwa, co i tak na tle Europy było niskim wynikiem. Po pandemii ten udział spadł do 7 proc. W 2024 roku podniósł się do 8 proc. – To pokazuje, że zmiany społeczne, które dokonały się w tamtym czasie, mają trwały charakter – dodał Kamiński. Na spadki sprzedaży wpływają również nowe wzorce zachowań wśród młodszych pokoleń. – Coraz więcej młodych ludzi ogranicza spożycie alkoholu albo rezygnuje z niego całkowicie – mówił Kamiński. – Dzieje się tak z powodów zdrowotnych, związanych z aktywnym trybem życia czy większą świadomością. Tego nie da się krytykować, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że ma to realny wpływ na rynek.
Jest też inny czynnik. – Od kilku lat widzimy nasilającą się narrację antyalkoholową, czasem wręcz neoprohibicyjną – zauważył prezes Stowarzyszenia Browarów Rzemieślniczych. – Historia pokazuje, że takie krucjaty nigdy nie kończyły się dobrze, a dziś widzimy, jak bardzo wpływają one na postrzeganie całej branży.
Rynek próbuje odpowiadać na te zmiany. – Piwa bezalkoholowe to dziś jedyny rosnący segment – mówił Bartłomiej Morzycki. – Dla osób, które z różnych powodów rezygnują z alkoholu, jest to naturalna alternatywa. Wynosi 7 proc. całej produkcji, blisko 2 mln hektolitrów rocznie. Ale trzeba pamiętać, że zmiana nawyków konsumentów to proces rozłożony na lata. O dwucyfrowych udziałach w rynku możemy mówić w perspektywie trzech do pięciu lat – podkreślał.
Piotr Palutkiewicz z Warsaw Enterprise Institute nie zgodził się z narracją o rzekomym zalewie Polski alkoholem. – W rzeczywistości spożycie alkoholu w Polsce spada we wszystkich kategoriach, a liczba osób uzależnionych utrzymuje się w granicach europejskiej średniej. Problemem nie jest skala konsumpcji, ale to, że państwo nie potrafi skutecznie pomagać tym, którzy wpadli w głębokie uzależnienie – mówił Palutkiewicz. Jego zdaniem pieniądze z akcyzy nie idą na leczenie uzależnionych, ale trafiają do ogólnego budżetu NFZ.
Import piwa również nie jest problemem. Zdaniem Andrzeja Olkowskiego, prezesa Stowarzyszenia Regionalnych Browarów Polskich, import piwa w Polsce praktycznie nie istnieje. – To zaledwie 3 proc. rynku. Nie możemy więc mówić, że zagraniczna konkurencja odbiera nam klientów. Źródła problemów leżą w kraju: w demografii, w stylu życia, a przede wszystkim w gwałtownych zmianach gospodarczych i regulacyjnych – wymieniał. Jednym z czynników, jego zdaniem, jest też rosnąca mobilność Polaków. – W ostatnich dziesięciu latach liczba samochodów w rodzinach wzrosła trzykrotnie. Dziś niemal każdy młody człowiek ma swoje auto, a codzienne podróżowanie wyklucza nawet okazjonalne spożywanie alkoholu. To, w naturalny sposób, ogranicza konsumpcję piwa – mówił Olkowski.
Drugim, znacznie poważniejszym problemem są rosnące koszty produkcji i ceny detaliczne. – W latach 2022–2023 koszty surowców, energii i materiałów poszybowały w górę w sposób bezprecedensowy – zaznaczył Bartłomiej Morzycki. – Gaz, energia, aluminium do puszek, szkło, to wszystko drożało w tempie, którego w GUS-owskich wskaźnikach inflacji nie widać. W efekcie średnia cena piwa wzrosła w ciągu dwóch lat aż o 35 proc. – stwierdził. A piwo, co podkreślali uczestnicy debaty, jest najbardziej wrażliwym cenowo alkoholem. Każda podwyżka, nawet o kilka groszy, powoduje zmianę decyzji zakupowych, bo konsumenci kupują mniej lub rzadziej. – W efekcie uderza to zarówno w duże koncerny, jak i w mniejsze browary, które nie mają skali, by zamortyzować wzrost kosztów – dodawał Morzycki. Do tego dochodzą czynniki demograficzne. – Polaków jest o milion mniej niż dekadę temu – przypomniał. – Starzejące się społeczeństwo oznacza mniejszą siłę nabywczą i mniejsze spożycie nie tylko piwa, ale i alkoholu w ogóle.
Pod presją znalazła się też gastronomia. Swoją perspektywę przedstawił Sławomir Grzyb, prezes Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej. – Pamiętam, jak w 1994 roku otwierałem restaurację i już wtedy zdobycie koncesji było problemem. Dziś, po 30 latach, sytuacja nie jest wcale łatwiejsza. Dla gastronomii alkohol to nawet 50–70 proc. obrotów – mówił. Zwrócił też uwagę na rosnącą konkurencję innych kategorii alkoholi i napojów. – Oferta drinków, cydrów czy innych propozycji jest coraz szersza, za nimi stoi silny marketing.
Prezes Grzyb przypomniał też lata 2022–2023, które dla gastronomii oznaczały drastyczne zwyżki cen, a wcześniej przez dziewięć miesięcy branża w czasie pandemii została zamknięta. – Zamknięto 9,5 tys. lokali gastronomicznych, 2,5 tys. firm padło. Już w pierwszym tygodniu pandemii założyłem Izbę Gospodarczą Gastronomii Polskiej, bo nagle okazało się, że branża nie ma silnej reprezentacji. Gastronomia zawsze była sektorem wysokiego ryzyka, ale kryzys pokazał, jak bardzo potrzebujemy wspólnego głosu, by móc reagować na decyzje polityków i skutecznie sygnalizować problemy – wspomniał prezes Grzyb.
Wpływy do budżetu
W zeszłym roku wpływy budżetowe z branży piwowarskiej przekroczyły 18 mld zł. To jest około 3 proc. wszystkich dochodów podatkowych państwa – ponad 5 mld zł z VAT, 9 mld zł z PIT i CIT oraz 3,5 mld zł z akcyzy, co stanowi około 4 proc. wpływów akcyzowych w Polsce. Jeśli sektor będzie się kurczył, te wpływy również będą spadać – ostrzegał Andrzej Robaszewski. Zwrócił też uwagę na efekt domina, jaki wywołuje stagnacja lub spadki produkcji. – Mniejsza produkcja to mniejszy popyt na jęczmień, chmiel, usługi transportowe, marketing czy rozwiązania IT. To także mniej miejsc pracy w sektorach powiązanych i mniejsze inwestycje zagraniczne – wymienił.
Z raportu CASE wynika, że jedno miejsce pracy w browarze generuje średnio dziesięć miejsc w branżach powiązanych. Bezpośrednio w browarach pracuje blisko 9 tys. osób, ale z produkcją piwa jest związanych prawie 30 tys. miejsc pracy w handlu i usługach gastronomicznych, około 14 tys. w rolnictwie, a w usługach biznesowych, marketingowych i IT kolejne 10 tys. – Łącznie jest to ponad 85 tys. etatów – podkreślił Robaszewski.
Zdaniem Bartłomieja Morzyckiego kurczenie się rynku oznacza konkretne ludzkie dramaty. – Na Lubelszczyźnie uprawia się ponad 90 proc. polskiego chmielu. To ponad tysiąc gospodarstw. Ci ludzie przychodzą do nas i mówią: „Nie mamy komu sprzedać plonów”. Jeśli rynek będzie się dalej kurczył, oni stracą źródło utrzymania – mówił Morzycki.
Kolejna sprawa to problem niewykorzystanych zdolności produkcyjnych. – Jeżeli duży browar pracuje na 70 proc. swoich mocy i nie widzi perspektyw poprawy, to naturalną decyzją będzie optymalizacja produkcji – czyli zamknięcie zakładów. Los browaru w Leżajsku nie musi być wyjątkiem – podkreślał dyrektor Związku Pracodawców Przemysłu Piwowarskiego Browary Polskie.
– Przykład z innych krajów pokazuje, że nadmierne podwyżki akcyzy i dalsze obciążenia fiskalne mogą doprowadzić do tego, że ludzie kupują piwo za granicą. Tak jest na Litwie – zauważył Morzycki. – W Polsce już dziś widzimy podobne sygnały: przygraniczne sklepy przegrywają z konkurencją ze Słowacji czy Czech, gdzie piwo jest tańsze.
Browary rzemieślnicze między pasją a presją
Przez ostatnią dekadę browary rzemieślnicze stanowiły wizytówkę polskiej rewolucji piwnej. Wniosły na rynek kreatywność i lokalny charakter. – Problemy demograficzne i zmiany konsumenckie znamy i rozumiemy, bo jesteśmy najbliżej klienta. Potrafimy na nie reagować, najlepszym przykładem jest rozwój segmentu piw bezalkoholowych. Największym problemem są jednak coraz większe obciążenia fiskalne i legislacyjne – podkreślał Marek Kamiński, prezes Polskiego Stowarzyszenia Browarów Rzemieślniczych. Najbardziej bolesne dla małych browarów są podwyżki akcyzy oraz koszty wdrożenia systemu kaucyjnego, przygotowanego bez dialogu z rynkiem. 91 proc. browarów w Polsce zatrudnia do dziewięciu osób. Średnio to zespoły siedmio-, ośmioosobowe, które od zera zbudowały rynek rzemieślniczego piwa w Polsce. Stanowimy zaledwie 2 proc. rynku, ale dźwigamy ciężar zmian, które w praktyce mogą nas dobijać – mówił Kamiński. Sytuacja browarów rzemieślniczych jest trudna również z powodu rosnących kosztów produkcji. – To ogranicza popyt, szczególnie że jesteśmy w dużym stopniu powiązani z gastronomią, która sama ma coraz większe problemy – zaznaczył Kamiński.
Zdaniem Piotra Palutkiewicza małe browary mają wartość kulturotwórczą i społeczną. Piwo było elementem tożsamości regionu. Niestety, ich rozwój wyhamował.
Akcyza, podatki i system kaucyjny
Dyskusja o polityce podatkowej i rosnących obciążeniach fiskalnych pokazała, że dla branży piwowarskiej najważniejsze są dwie rzeczy: przewidywalność i dialog z państwem. – Złoty środek w polityce akcyzowej udało się wypracować kilka lat temu – wspominał Bartłomiej Morzycki. – Nie byliśmy zachwyceni perspektywą pięcioletniego wzrostu akcyzy o 10, a następnie o 5 proc. rocznie, bo to w sumie ponad 40 proc. podwyżki, ale przynajmniej mieliśmy przewidywalność i mogliśmy planować produkcję i inwestycje. Próba zerwania tego porozumienia i podniesienie akcyzy trzy razy wyżej, niż zapowiadano, byłoby zaprzeczeniem stabilnych zasad gry.
Morzycki przypomniał też, że Polska nie działa w próżni. – W Niemczech akcyza jest prawie trzykrotnie niższa niż w Polsce, niższa jest też w Czechach i na Słowacji. A przecież w tych krajach nie ma ani nasilonego problemu alkoholizmu, ani dramatów społecznych. Za to różnica w cenie litra piwa rośnie, co już dziś napędza zakupy transgraniczne – zauważył.
W debacie wybrzmiał też problem biurokratyzacji i nadmiaru kontroli, szczególnie dotkliwy dla mikroprzedsiębiorstw. – W Polsce jest ponad 40 instytucji, które mogą kontrolować branżę rolno-spożywczą. Dla dużego browaru to kłopot, ale do opanowania. Dla małego – oderwanie jednego pracownika na kilka dni do obsługi kontroli oznacza paraliż – podkreślał Olkowski. Jeszcze większym wyzwaniem jest wdrożenie systemu kaucyjnego. – W zaproponowanej formie wyeliminuje on z rynku butelkę zwrotną, dokładnie odwrotnie do pierwotnych założeń – oceniał Olkowski. Marek Kamiński uważa, że większość małych browarów nie wejdzie do systemu, bo koszty są zbyt wysokie. Będą woleli zapłacić kary, niż ponosić astronomiczne opłaty, które w ogóle nie zwrócą się w ich skali działalności. Małe browary apelują więc o prostsze przepisy i deregulację, które pozwoliłyby im skupić się na produkcji i rozwoju oferty. – Zamiast wspierać lokalnych producentów, państwo dokłada im kolejnych obciążeń fiskalnych i biurokratycznych. To powoli przestaje być do udźwignięcia – podsumował Olkowski.
Bartłomiej Morzycki zauważył, że systemy kaucyjne w Europie dotyczą jednorazowych butelek plastikowych i puszek, a ingerencja w systemy opakowań wielorazowych jest niewielka. – Tymczasem w Polsce wrzucono do niego także butelkę zwrotną, która nie jest odpadem, tylko pełnowartościowym opakowaniem. Efekt? Dotychczasowy system zwrotów, który działał efektywnie, stanie się niekonkurencyjny, a koszty obsługi butelki wzrosną. W końcu ktoś za to zapłaci – najpierw producent, a potem konsument – stwierdził. Zdaniem Andrzeja Olkowskiego system miał wspierać ekologię, a w praktyce zniszczy najbardziej ekologiczne rozwiązanie. Do kosztów związanych z butelką zwrotną dochodzi jeszcze potężna inwestycja w budowę całego systemu kaucyjnego: spółki operatorskie, logistyka, umowy z handlem, automaty do zbiórki, systemy IT. A to, jak zauważył dyrektor Morzycki, są ogromne nakłady.
Jednak największym problemem branży jest brak przewidywalnej polityki podatkowej, który bije też w innych. – Brak ciągłości i transparentności to hamulec dla rozwoju każdej części gospodarki – stwierdził Andrzej Robaszewski.
Wątek podatków powrócił przy temacie VAT-u odprowadzanego przez gastronomię. – Po pandemii wiele krajów obniżyło VAT w gastronomii, co pomogło odbudować rynek. U nas zabrakło odwagi i pragmatyzmu – mówił Morzycki. – Niższy VAT na piwo serwowane w lokalach zwiększyłby wolumen sprzedaży, poprawił kulturę spożycia i stworzył więcej miejsc pracy. Dyrektorowi Morzyckiemu wtórował prezes Sławomir Grzyb, przypominając, że po pandemii Izba Gospodarcza Gastronomii Polskiej wielokrotnie apelowała o jednolity niższy VAT na usługi gastronomiczne, ale bezskutecznie.
Uczestnicy debaty zgodzili się, że bez stabilnych zasad i przewidywalnej polityki fiskalnej branża piwowarska nie będzie w stanie utrzymać inwestycji, miejsc pracy ani konkurencyjności na europejskim rynku. – Wszystko, czego oczekujemy, to przewidywalność i partnerski dialog, bez nagłych zwrotów, które dziś niszczą zaufanie i blokują rozwój – podsumował dyrektor Morzycki.
Partner merytoryczny debaty: ZPPP Browary Polskie