Gapowicze w NATO. Które kraje nie wydają wymaganych 2 proc. na obronność?

W 2024 r. najpewniej dziewięciu z 32 członków sojuszu nie wyda zalecanych 2 proc. na obronność. Po dojściu do wygranej Donalda Trumpa presja na państwa, które jadą na gapę, wzrośnie.

Publikacja: 15.11.2024 04:04

Siedziba NATO

Siedziba NATO

Foto: Adobe Stock

Belgia, Kanada, Chorwacja, Włochy, Luksemburg, Portugalia, Słowenia, Hiszpania i Islandia. W tym roku te kraje nie wydadzą co najmniej 2 proc. PKB na obronność, które NATO przyjęło jako zalecenie podczas szczytu liderów w 2014 r. w Walii. Jednak w wydatkach publikowanych nie uwzględnia się Islandii, która nie dysponuje własnymi siłami zbrojnymi i jej wkład do sojuszu polega m.in. na udostępnianiu baz i delegowaniu pracowników cywilnych.

Foto: NATO

Maruderzy planują 2 proc. PKB na… 2035

Co z pozostałymi krajami? Niejako tradycyjnie mało na obronność wydają kraje południa Europy, które są najbardziej oddalone od zagrożenia, które stanowi Rosja. Dla Hiszpanii czy Portugalii wizja inwazji z Moskwy jest nierealna, dlatego też można zrozumieć, że ich wydatki na wojsko są umiarkowane. Zaledwie 1,5 proc. wydają Włosi, ale warto pamiętać, że dysponują oni stosunkowo silną Marynarką Wojenną i bardzo dużym deficytem budżetowym. Zdumiewać mogą niskie wydatki jednego z najbogatszych krajów świata – Luksemburga. Jednak zdecydowanie łatwiej jest to zrozumieć, gdy się pamięta o tym, że jest to kraj położony między Niemcami, Belgią i Francją, z którymi tradycyjnie ma bardzo silne relacje, a ich armia liczy nieco mniej niż… tysiąc żołnierzy. Dla porównania: w Polsce w różnych rodzajach służby mamy ponad 200 tys. żołnierzy.

Czytaj więcej

Polskie pioruny ruszają na podbój Europy

Czarną owcą i gapowiczem jest także sąsiadująca z tym krajem Belgia, która w tym roku ma wydać zaledwie 1,3 proc. PKB na obronność. Trudno się dziwić – dług publiczny tego kraju przekracza obecnie 100 proc. PKB. Plany zakładają, że w 2030 r. wydatki obronne sięgną nieco ponad 1,5 proc. PKB, a dojście do 2 proc. zapowiadane było dopiero na połowę kolejnej dekady. Wiadomo, że Hiszpania czy Słowenia powinny do tego progu dojść ok. 2030 r.

W wagonie gapowiczów jest także Kanada, która obecnie wydaje na obronność tylko 1,3 proc. PKB, ale – co warto docenić – jest np. państwem ramowym w batalionowej grupie bojowej na Łotwie. Na ostatnim szczycie liderów sojuszu w Waszyngtonie premier Justin Trudeau w końcu zapowiedział, że Kanadyjczycy dojdą do tej granicy w… 2032 r. Polityk powtarza, że to nie jest jedyny wskaźnik, którym należy się kierować i tak naprawdę ich wkład jest znacznie większy. – Mogą istnieć sposoby, w jakie moglibyśmy przenieść księgowo wydatki, wprowadzić drobne poprawki lub dać każdemu członkowi Straży Przybrzeżnej pistolet i powiedzieć: „OK, wykonaliśmy swoją pracę”. Czy to zapewniłoby Kanadzie bezpieczeństwo? Czy to sprawiłoby, że Kanadyjczycy byliby lepiej oceniani? – pytał retorycznie polityk na konferencji prasowej podczas lipcowego szczytu. Jest w tym trochę prawdy, ale warto pamiętać, że choć ten wskaźnik oceny zaangażowania w obronność nie jest idealny, to jest dosyć obiektywny, jasny dla wszystkich i wszyscy sojusznicy już dziesięć lat temu zgodzili się, by to zalecenie wypełnić.

2 proc. PKB dziś. A jutro?

Wydaje się jednak, że po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych kraje, które do tej pory planowały powoli dochodzić do tego progu, mogą znacznie przyspieszyć. Warto pamiętać, że w czasie kampanii wyborczej ten polityk stwierdził, że jeśli Rosja zaatakuje któryś z krajów NATO, który nie wypełnia swoich zobowiązań finansowych, to on wręcz będzie do tego zachęcał. Także jego doradca ds. bezpieczeństwa Michael Waltz chwalił prezydenta za naciski na europejskich sojuszników, którzy jadą na gapę.

Podobna presja, szczególnie na Niemcy, pojawiła się już w czasie pierwszej kadencji Trumpa. – To nie jest sprawiedliwe w stosunku do narodu i podatników amerykańskich – mówił wówczas przywódca Stanów Zjednoczonych, które na obronność wydają dużo ponad 3 proc. PKB. Z tym, że takie sygnały z Waszyngtonu były wysyłane już za czasów prezydenta Baracka Obamy, z tym, że wtedy były one znacznie bardziej delikatne.

Czytaj więcej

Amerykańska baza w Redzikowie to nie tylko plusy dodatnie

Mimo takiej presji Europejczycy chętnie korzystali z tzw. dywidendy pokoju, czyli tego, że swoje wydatki na obronność mogli utrzymywać na relatywnie niskim poziomie, a gwarantem bezpieczeństwa były Stany Zjednoczone. Dzięki temu można było wydawać więcej na inne pozycje budżetowe, jak choćby edukacja czy zabezpieczenia socjalne. Prawdziwym przełomem w takim myśleniu był jednak rok 2022 i rosyjska inwazja na Ukrainę. To od tego momentu Europa, szczególnie wschodnia flanka, zaczęła poważniej podchodzić do bezpieczeństwa. Nawet Niemcy, którzy przez lata nie potrafili dobić do 2 proc., wreszcie w tym roku do tej granicy powinni dobić i taki poziom wydatków przynajmniej przez kilka lat utrzymać.

Także Komisja Europejska dostrzega potrzebę zwiększania takich wydatków, co objawia się m.in. kolejnymi programami promującymi europejską zbrojeniówkę, ale także tym, o czym już informowaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej”, że środki z Funduszu Spójności będzie można także przeznaczyć na rozwój zbrojeniówki.

Jednak coraz częściej słychać głosy, że tak naprawdę 2 proc. PKB to i tak za mało i kraje europejskie powinny na obronność wydawać jeszcze więcej. O 3 proc. PKB publicznie mówił prezydent Andrzej Duda. Jak Polska wypada na tle europejskich sojuszników? W 2023 r. pod kątem odsetka PKB byliśmy liderem w sojuszu, osiągając aż 3,26 proc., w 2024 r. powinno to być nieco mniej niż 4 proc. PKB. Warto jednak zwrócić uwagę na niedawne słowa sekretarza stanu Antony’ego Blinkena, który stwierdził, że istotne jest także to, jak te środki są wydawane.

Belgia, Kanada, Chorwacja, Włochy, Luksemburg, Portugalia, Słowenia, Hiszpania i Islandia. W tym roku te kraje nie wydadzą co najmniej 2 proc. PKB na obronność, które NATO przyjęło jako zalecenie podczas szczytu liderów w 2014 r. w Walii. Jednak w wydatkach publikowanych nie uwzględnia się Islandii, która nie dysponuje własnymi siłami zbrojnymi i jej wkład do sojuszu polega m.in. na udostępnianiu baz i delegowaniu pracowników cywilnych.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Amerykańska baza w Redzikowie to nie tylko plusy dodatnie
Polityka
Sondaż dla „Rzeczpospolitej”: Czy Donald Trump zapewni bezpieczeństwo Polsce?
Biznes
Będzie więcej pieniędzy na zbrojenia w UE? "Wielki wybuch" na obronność
Biznes
Pracowity grudzień dla Airbusa. Problemy z produkcją, masowe zwolnienia
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Biznes
Co przewiduje traktat UE-Mercosur? Na pewno dalsze spory i protesty
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką