Szokowa terapia dla turystów. Ukraińska oferta dla poszukujących mocnych wrażeń

Zbombardowane osiedla, zniszczone drogi, złomowiska spalonych samochodów, zwiedzanie schronów, rozmowy z mieszkańcami, którzy musieli opuścić swoje domy — to wszystko może stać się turystyczna atrakcją.

Publikacja: 02.03.2024 08:01

Programy zwiedzania terenów, gdzie Rosjanie zniszczyli wszystko, co się dało, pozwoliły ściągnąć do

Programy zwiedzania terenów, gdzie Rosjanie zniszczyli wszystko, co się dało, pozwoliły ściągnąć do Ukrainy turystów zagranicznych, którzy z bliska chcieliby zobaczyć wojnę

Foto: Reuters

I stało się. Programy zwiedzania terenów, gdzie Rosjanie zniszczyli wszystko, co się dało, pozwoliły ściągnąć do Ukrainy turystów zagranicznych, którzy z bliska chcieliby zobaczyć wojnę.

Tanio nie jest. Wyjazd do Buczy za 370 euro

Najtańsze zwiedzanie pieszo Kijowa z przewodnikiem, ze szczególnym uwzględnieniem schronów i zburzonych budynków, to wydatek 120 euro za trzy godziny. Pełnodniowy pakiet z wyjazdem samochodem np. do Buczy kosztuje już 370 euro. Kilkudniowy wyjazd z przewodnikiem z tematem przewodnim „Podróż śladami zniszczeń” kosztuje już 2 tys. euro. W każdym wypadku połowa kwoty zainkasowanej przez biuro podróży jest przekazywana armii, więc na szczytny cel.

Czytaj więcej

Amerykanie dobiorą się do pieniędzy Rosji? Biały Dom ma plan

— Możemy pokazać wszystko. Od zniszczonych rosyjskich czołgów i pojazdów opancerzonych po wielkie wyrwy w drogach, które zostały po uderzeniach rakiet — mówił dziennikarzowi „Kiyv Independent” licencjonowany przewodnik Swet Mojsiejew.

Od kwietnia 2022 roku pracuje w biurze podróży Capital Tours, które początkowo zajmowało się wysyłaniem Ukraińców za granicę. Potem obsługiwało zagranicznych dziennikarzy, którzy często nie znali ukraińskiego, czy rosyjskiego i nie bardzo potrafili poruszać się po tym kraju. Teraz Capital Tours ma ofertę dla turystów zagranicznych, którzy chcą zobaczyć jak wygląda prawdziwa wojna.

To dla nich przygotowali pełną trasę, która wiedzie przez Buczę, Irpień, Hostomel i Borodiankę. Tam wszędzie można usłyszeć przerażające opowieści, zrobić zdjęcia jak z koszmaru.

Turyści chcą zobaczyć zniszczenia wojenne. Najczęściej przyjeżdżają z Europy

Mojsiejew jest z wykształcenia historykiem, potrafi więc dzisiejszą brutalną rzeczywistość osadzić w realiach z wielu wieków napiętych stosunków między Kijowem a Moskwą.

— Dla nas jest najważniejsze, żeby zrozumieli, że Kijów nigdy nie był częścią Moskwy — podkreśla. Kto jest chętny do skorzystania w oferty jego biura? — Początkowo byli to politycy i dziennikarze, potem dołączyli do nich biznesmeni szukający możliwości zainwestowania pieniędzy w tym kraju - odpowiada.

Dzisiaj są to przede wszystkim osoby ciekawe tego, jak wygląda prawdziwa wojna. Najczęściej przyjeżdżają z Europy, ale nie brak również Amerykanów. A turyści stanowią już 80 proc. naszych klientów — mówi.

Czytaj więcej

Minister finansów Ukrainy: Bez 3 mld dolarów miesięcznie nie przetrwamy

Jak przyznaje Mojsiejew, jak na razie biznes niespecjalnie zarabia. Najtańsza opcja, to 120 euro, z czego połowa od razu przekazywana jest wojsku. To wycieczki „szyte na miarę”, bo są i tacy, którzy wojny w Kijowie oglądać nie chcą, a inni wprost przeciwnie, bo interesują ich jedynie zniszczenia i rozmowy z poszkodowanymi.

— Najczęściej, kiedy ich podwieziemy do zniszczonego budynku, na przykład zawalonego 5-kondygnacyjnego bloku, zachowują się, jakby ktoś im wylał na głowę kubeł zimnej wody. To dla nich prawdziwa terapia szokowa. Dla nas, smutne muzeum — mówił Mojsiejew. Dla niego najlepszym porównaniem jest teraz Czernobyl. Jego Capital Tours organizowało tam przed wojną wycieczki ze zwiedzaniem.

Nie wszyscy chcą się dzielić wojenną traumą. „To nie wakacyjna atrakcja”

We wszystkich miejscowościach, do których zawozi zagranicznych turystów, Mojsiejew ma znajomych, którzy chętnie opowiedzą o horrorze, jaki przeżyli. Ale nie wszyscy chcą dzielić się wojenną traumą. Na niektórych domach zawieszono tablice z informacją, żeby ich nie fotografować i tam nie wchodzić.

— Wkurza mnie to, że przywożą tutaj turystów, pokazują nasze straszne życie i zarabiają na tym pieniądze. I nikt nawet nie chce posłuchać, co mielibyśmy do powiedzenia. Nie chcę być na jeszcze jednej fotce wrzuconej na Instagrama. To jest życie ludzi, ich domy, a nie wakacyjna atrakcja — skarżył się „Kyiv Independent” jeden z mieszkańców, Nikita Achiejew.

Mojsiejew argumentuje, że turyści zwiedzają muzeum w Oświęcimiu i nikt nie mówi, że jest to niewłaściwe.

Z drugiej strony turystyka, nawet w takim wydaniu, daje Ukraińcom pracę. — Turystyka jest także źródłem tak potrzebnych nam euro i dolarów — nie ukrywa Mychaiło Czerewyk z touroperatora Visit Ukraine.

Czytaj więcej

Lista wstydu, czyli świat nadal handluje z Rosją

Uczestniczenie w misji humanitarnej za 2 tys. dolarów

Teraz właśnie zaczyna się sezon na przyjazdy i jego firma obsługuje przynajmniej po 20-30 klientów miesięcznie. Nowe w ofercie są „Podróże Darczyńców”. Za 2 tysiące dolarów uczestnicy takich wycieczek mają możliwość zwiedzenia bezpieczniejszej części Ukrainy i uczestniczenia w którejś z misji humanitarnych na południu kraju. Chętni na taką wycieczkę mają szansę dojechać nawet do Mikołajowa na południu kraju.

Z tym, że przed tą podróżą muszą przejść kurs ratownictwa medycznego. Potem będą mogli zwiedzić tereny, które były okupowane przez Rosjan i tam wziąć udział w rozdzielaniu pomocy humanitarnej, zobaczyć ośrodki opieki nad dziećmi osieroconymi przez wojnę, schroniska dla zwierząt, bądź też pojechać z transportem materiałów budowlanych.

Ten program powstał we współpracy władz regionalnych i Visit Ukraine. Uczestniczą w nim lokalni przewodnicy z Mikołajowa, którzy wcześniej nie mieli styczności z zagranicznymi turystami, a teraz uczą się nowego zawodu. Ich obecność jest niezwykle cenna, ponieważ doskonale orientują się gdzie jest niebezpiecznie, a dokąd można zaprowadzić zagranicznych gości.

To nowa oferta Visit Ukraine, która nawet spotkała się z krytyką, że jest zbyt radykalna. Jak na razie na kolejne miesiące są po 2-3 rezerwacje. Visit Ukraine chce teraz jednak nasilić marketing i nawiązać współpracę z zagranicznymi organizacjami pomocowymi.

— Zależy nam na tym, że ludzie zobaczyli co Rosjanie zrobili z naszym krajem, z naszą ziemią i z naszymi ludźmi. W ten sposób zdobędziemy wsparcie dla tych, którzy zostali w Ukrainie — przekonuje Mychaiło Czerewyk.

Na razie bez wsparcia państwa. Inspiracja z Chorwacji

Prywatni touroperatorzy nie mają, jak na razie, wsparcia ze strony Państwowej Agencji Rozwoju Turystyki, która w tej chwili promuje wyjazdy samych Ukraińców do bezpieczniejszej zachodniej części kraju. — Mamy ogromne straty, ale z drugiej strony pojawiła się możliwość wypromowania naszego kraju, jako ciekawego kierunku — przyznaje jednak prezes Agencji Mariana Oleskiw w rozmowie z „Kyiv Independent”. Jej zdaniem na wyjazdy w regiony południowe i wschodnie jest jeszcze za wcześnie.

A co można zobaczyć na zachodzie? Przede wszystkim część Karpat i mało dotychczas znane miasteczko Czerniowce. Zdaniem Mariany Oleskiw ten region jest już praktycznie gotowy, by zacząć go pokazywać także zagranicznym turystom. Oprócz tego oczywiście Lwów.

— Bierzemy inspiracje z Chorwacji, która przetrwała wojnę, o której nikt z odwiedzających ją turystów już nie pamięta. Chorwaci sprzedają teraz piękne widoki, swoją kulturę i kuchnię. My też będziemy mogli kiedyś zaprosić na barszcz — uważa Mariana Oleskiw.

I stało się. Programy zwiedzania terenów, gdzie Rosjanie zniszczyli wszystko, co się dało, pozwoliły ściągnąć do Ukrainy turystów zagranicznych, którzy z bliska chcieliby zobaczyć wojnę.

Tanio nie jest. Wyjazd do Buczy za 370 euro

Pozostało 97% artykułu
0 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Jeden diament odmieni los zadłużonego mieszkańca Indii
Biznes
Unikalna kolekcja autografów sprzedana za 78 tys. funtów. Najdroższy Mao Zedong
Biznes
Japończycy kontra turyści. Ceny w restauracjach różne dla miejscowych i gości
Biznes
Wymiany aktywami nie będzie. Bruksela zabrania transakcji z Rosjanami
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Biznes
Bernard Arnault stracił w 2024 r. więcej niż jakikolwiek miliarder