Polski rząd, który w zeszłym roku złożył w Seulu gigantyczne zamówienia na sprzęt wojskowy: setki czołgów, haubic, dalekosiężnych zestawów rakietowych Chunmoo i 48 lekkich samolotów bojowych FA-50 o wartości ponad 40 mld zł, planuje większość zakontraktowanego sprzętu współprodukować lub doposażać w kraju.
Mariusz Cielma, analityk militarny i szef pisma „Nowa Technika Wojskowa”, nie ma wątpliwości, że techniczne wsparcie udzielone przez Warszawę obrońcom Ukrainy, zwłaszcza w ciężkim sprzęcie – kilkaset czołgów z rodziny T-72, a także leopardów 2A4, bojowych wozów piechoty i kilkanaście haubic Krab przekazanych nad Dniepr – uczyniło wyrwę w wyposażeniu naszej armii i nadwyrężyło możliwości obronne Rzeczypospolitej. – Należało błyskawicznie interweniować i przywrócić Siłom Zbrojnym RP odpowiedni zasób sprzętu, a zarazem możliwości operacyjne. MON właśnie przy pomocy koreańskiego importu to czyni – tłumaczy Cielma. Na razie koreański import jest finansowany przede wszystkim pożyczkami z Seulu.
Pierwsza salwa
Analityk wojskowości Tomasz Dmitruk nie ma wątpliwości: to dostępność broni i oferta kredytowa koreańskiego rządu zdecydowały, że nad Wisłę trafi w ekspresowym tempie aż 1000 czołgów K-2 , z czego 800 czarnych panter w wersji K2PL współprodukowanych (od 2026 r.) w poznańskich Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych.
W sierpniu ubiegłego roku, gdy polskie MON podpisywało kontrakty z południowokoreańskimi producentami uzbrojenia, wicepremier i minister obrony Mariusz Błaszczak dzielił się zaś entuzjazmem: wystarczyło kilka miesięcy uzgodnień z władzami z Seulu, by przygotować umowy ramowe na dostawy nowoczesnej broni – od czołgów i haubic, po wyrzutnie rakiet i lekkie myśliwce.
Trzy miesiące później nad Wisłę dotarła pierwsza partia zamówionej broni. A już 23 lutego tego roku na toruńskim poligonie odbył się pokaz pierwszego strzelania z dalekonośnych armatohaubic K9A1 kal. 155 mm Thunder produkowanych przez południowokoreańską firmę Hanwha Defense.