Widać, że Amerykanie docenili jakość i koszty pracy (albo raczej koszty pracy i jakość) polskiego zakładu Opla. Trudno bowiem inaczej nazwać plan zakładający zwolnienie nad Wisłą jedynie 40 osób wobec 8 tys. zwalnianych ogółem, dodatkowo wyłącznie na stanowiskach administracyjnych.
[wyimek][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/02/09/pawel-czurylo-czy-ekonomia-wygra-w-oplu/]Skomentuj na blogu[/link][/wyimek]
Na razie widać więc, że o decyzjach GM decydują względy biznesowe, a nie polityka. Co, dla pracowników zakładów w belgijskiej Antwerpii czy niemieckim Bochum oznacza niestety zwolnienia. Kluczowym argumentem za takim ruchem są nadmierne w obecnej sytuacji moce produkcyjne. Fabryki Opla mają być ostatecznie wykorzystane w 87 proc., a poziom 80 proc., według szefa GM Europe Nicka Reilly’ego daje firmie zysk. A kluczowym założeniem programu GM jest właśnie to by niemiecka marka po wielu lat strat wreszcie zaczęła przynosić zyski. Będzie to zdecydowanie łatwiejsze gdy do dyspozycji ma się nowoczesne fabryki z niższymi kosztami.
Jednak czy ostatecznie zwyciężą względy ekonomiczne pokażą dopiero kolejne tygodnie. GM już dziś zapowiedział, że będzie starał się o blisko 3 mld euro pomocy publicznej. To i tak zdecydowanie mniej niż od poszczególnych rządów chciał potencjalny inwestor dla Opla – Magna/Sbierbank. Nikt jednak dziś nie zagwarantuje, że jeśli w którymś kraju gdzie ma swoją fabrykę nie dostanie wsparcia nie zdecyduje się na zatrzymanie produkcyjnej taśmy.