Wczoraj wieczorem do przekopania pozostało ok. 6 m z 35-metrowego zawału węgla powstałego po poranny wstrząsie o sile nieco poniżej 3 stopni w skali Richtera. Z obu stron zwałowiska ratownicy zaczęli drążyć chodnik, ponieważ zlokalizowali zaginionego górnika właśnie z miejscu zawału (lampki górnicze mają wbudowane specjalne czujniki umożliwiające lokalizację poszkodowanych pod ziemią, gdy nie ma z nimi kontaktu). Jednak z wstępnych szacunków wynika, że choć akcja trwała nieprzerwanie całą dobę od przysypanego górnika ratowników dzielą jeszcze jakieś 4 m, ponieważ większość węgla i kamienia muszą przekopywać ręcznie,
Jak podaje PAP - z analiz wynika, że w zasypanym wyrobisku jest przepływ powietrza, jest więc szansa, że zaginiony górnik mógł przeżyć zawał, chowając się w jakiejś niszy. Z kolei wielkość i struktura zawaliska przemawiają za tym, że chodnik został zasypany całkowicie. Jak zawsze w podobnych przypadkach ratownicy podkreślają, że dopóki trwa akcja, jest nadzieja, że górnik żyje. Tyle, że od momentu wypadku, do którego doszło wczoraj o 7:42 nie ma z nim kontaktu.
W rejonie zagrożenia było w sumie 7 osób, 4 z lekkimi obrażeniami, m.in. otarciami i złamaniami trafiły do szpitala, dwóm nie stało się nic.
„Rzeczpospolita” jako pierwsza podała wczoraj, że górnicy nie powinni przebywać w tym miejscu wyrobiska, ponieważ była to strefa szczególnie wysokiego zagrożenia tąpaniami (nie wolno w niej przebywać nikomu np. podczas pracy górniczego kombajnu). Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej do której należy kopalnia, zapewnia, że nie powinien tam przebywać tylko jeden górnik – właśnie ten poszukiwany. Innego zdania jest jednak nadzór górniczy. Niemniej jednak przepisy w kopalni Rydułtowy-Anna zostały złamane.
Dlaczego przynajmniej jedna osoba przebywała tam, gdzie nie powinna? Tę sprawę, jak powiedział Zbigniew Madej, wyjaśni dochodzenie.