Nie jest najgorzej – można skwitować, oceniając działalność większości prezesów powołanych do giełdowych spółek Skarbu Państwa w ciągu minionych dwóch lat rządów Prawa i Sprawiedliwości. Część z nich w firmach niczego nie popsuła, bo kierownictwo resortu skarbu z czasów PiS przez lwią część swego urzędowania unikało podejmowania strategicznych decyzji, ograniczając się do ich zapowiedzi. Inni natomiast zupełnie niespodziewanie okazali się dobrymi menedżerami lub – zdając sobie sprawę z własnych braków – postawili na fachowych doradców. Szczęśliwie – zarówno dla samych spółek, jak i dla ich szefów – mieliśmy też w tym czasie dobre warunki gospodarcze, hossę na giełdzie, rosnące ceny surowców, więc zbieraliśmy owoce ogólnej prosperity. W niektórych przypadkach, jak KGHM, wystarczyło wręcz nie przeszkadzać. Ale mimo tego, że nie jest najgorzej, nie oznacza to, że nie może być lepiej. A lepiej będzie wtedy, gdy o obsadzie stanowisk w kluczowych spółkach przestaną decydować politycy. Kiedy zostaną przyjęte przejrzyste zasady nominacji do rad nadzorczych, kiedy będziemy wiedzieć dokładnie, dlaczego ta, a nie inna osoba otrzymała posadę w danej spółce. Powtarzają to od lat jak mantrę dziennikarze, eksperci, a także politycy. Jednak nic się w tym zakresie nie zmienia.
Pozostaje mieć nadzieję, że teraz ci sami posłowie, którzy niedawno bezlitośnie krytykowali kadrowe rozdawnictwo w rządowych spółkach, pozostaną konsekwentni. Że nie zmienią zdania, gdy sami zdobyli już dostęp do konfitur.
Choć oczywiście najlepiej by było, gdyby (to także od lat powtarza się bez efektów) w końcu wyrzekli się tych konfitur. Aby sprywatyzowali owe firmy dla ich dobra i z korzyścią dla całej gospodarki.