Czy przekształcimy się w naród jadający poza domem w małych rodzinnych knajpkach, jak Francuzi, Hiszpanie czy Włosi? Nie sądzę. W Polsce nie ma kultury, jaka przetrwała choćby w Czechach czy na Węgrzech, spędzania czasu w restauracji, spotykania się tam ze znajomymi na jedzeniu czy na winie.
Mimo że ponoć co trzeci mieszkaniec Ziemi myśli o założeniu własnego lokalu gastronomicznego, branża ta zaliczana jest do jednej z najbardziej ryzykownych. Również w Polsce. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że zaledwie sześć na dziesięć lokali gastronomicznych po roku od powstania nadal prowadzi działalność. Jest to najniższy wskaźnik ze wszystkich branż rodzimej gospodarki. Nie zachęca to Polaków do otwierania małych knajpek.
Większą szansę rozwoju mają fast foody, w których jadamy w biegu, między różnymi zajęciami i przede wszystkim tanio. Na karmienie nas w ten sposób coraz większą chrapkę mają też zagraniczne i polskie sieci gastronomiczne.
Wierzę jednak, że z gastronomią będzie tak jak z supermarketami. Po początkowym zachłyśnięciu się zakupami w wielkich sklepach coraz więcej Polaków poszukuje jedzenia lepszej jakości i stąd rozwój sklepów z tradycyjnymi czy ekologicznymi produktami.
Marzy mi się wyjście na kolację do osiedlowej restauracyjki, w której będę traktowana niczym członek rodziny.