Francuska CTMV (Compagnie de Transport Maritime – la Voile) przyznaje, że na razie ta ekstrawagancka forma transportu jest droższa o ok. 5 proc., jeśli porównać to z cenami zwykłego frachtu. Choćby dlatego, że rejs trwa dwa razy dłużej. Jednak żaglowiec nie emituje dwutlenku węgla, obywa się też bez paliwa.
– Nie wyobrażam sobie, jak poważny musiałby być na świecie kryzys paliwowy, żeby przewóz masowy wrócił do żagli – komentuje pomysł Urszula Kowalczyk, kierowniczka Zakładu Ekonomiki i Prawa Instytutu Morskiego w Gdańsku. – To transport o wiele wolniejszy, zbyt zależny od warunków pogodowych.
Zaznacza jednak, że to znakomity chwyt reklamowy. – Można myśleć o wykorzystaniu żagli przy wybranych, elitarnych towarach. To np. wino, herbata, kawa. Coś, z czym nie trzeba się spieszyć – tłumaczy Kowalczyk.
I faktycznie, na razie ładunki żaglowców CTMV to francuskie wino (w pierwszym rejsie liczący sobie 108 lat trójmasztowy brytyjski szkuner „Kathleen & May” przewiózł 30 tys. butelek). Firma chwali się, że ma już umowy z 80 winnicami. Rozmawia też z wytwórcami irlandzkiej i szkockiej whisky. Tak, by wracające do Francji żaglowce nie płynęły puste. CTMV wyczarterowała na razie pięć żaglowców, ale swoją przyszłość upatruje w nowoczesnych jednostkach, które dopiero zbuduje.
Jerzy Uziębło, kapitan Żeglugi „Wielkiej i dyrektor Krajowej Izby Gospodarki Morskiej, uważa, że im szybciej będą drożały paliwa, tym bardziej będą się intensyfikowały prace nad alternatywnymi napędami. – Paliwa, po załodze, to największy składnik kosztów transportu. Z paliwem atomowym w zastosowaniach cywilnych się nie udało. Między innymi dlatego, że porty bały się przyjmować takie jednostki. Poszukiwania trwają – mówi Uziębło.