Ekstaza i udręka, czyli jak sprowadziłem auto z USA

Powoli kończy się hossa na sprowadzanie samochodów ze Stanów Zjednoczonych. Od początku roku kilkaset tysięcy aut trafiło jednak do Polski. Teraz czekają w warsztatach na naprawy lub w komisach i na stronach internetowych na nabywców. Wiele zmieniło już właścicieli

Publikacja: 30.10.2008 20:17

Auta sprowadzane z USA, choć kupowane po atrakcyjnej cenie, często wymagają dość solidnej naprawy

Auta sprowadzane z USA, choć kupowane po atrakcyjnej cenie, często wymagają dość solidnej naprawy

Foto: Archiwum

Red

Co spowodowało, że opłacało się kupować samochody w USA? Oczywiście ich cena. O prywatnym imporcie aut używanych, a nawet nowych, prosto z salonu, można było przeczytać niemal w każdym piśmie zajmującym się tematyką motoryzacyjną. Ale tą drogą sprowadzono jedynie ich część. Prawdziwi koneserzy nie zlecali kupna wyspecjalizowanym firmom, którym trzeba było zapłacić często ponad 3 tysiące złotych za tę usługę, ale szukali możliwości ich nabycia poprzez internetowe licytacje domów aukcyjnych. A jest ich w Stanach bez liku (nie do wszystkich, na szczęście, jest możliwość dotarcia).

Przyznaję, że na początku roku i we mnie odezwała się dusza hazardzisty. Dolar leciał na łeb na szyję, oferty stawały się coraz atrakcyjniejsze. Niemal codziennie przesiadywałem kilka godzin przed monitorem, z zapartym tchem przeglądając strony z setkami oferowanych do licytacji samochodów. Przeszedł luty, potem marzec – powolutku zacząłem się orientować, co jest kupowane, za jaką cenę i że można mieć farta, ale najczęściej atrakcyjne pojazdy są ostro obstawiane. Zdarzały się jednak i takie sesje, że wygrywano aukcje na draśniętego volvo XC70, płacąc 6,5 tys. dolarów, co w przeliczeniu dawało wtedy około 13,5 tys. zł. Jeżeli weźmie się pod uwagę, że u nas takiego „szweda” wyceniano między 75 a 85 tys. zł, gra robiła się warta świeczki.

Postanowiłem więc spróbować. Wiedziałem już, że największym powodzeniem, o dziwo, cieszą się samochody europejskich producentów. I trudno będzie wygrać rywalizację z setkami takich samych napaleńców, jak ja, z krajów nadbałtyckich, Czech, Słowacji, Ukrainy, Węgier i kilku innych. Co nie oznaczało, że unikałem walki. Kilka razy zmierzyłem się z nimi, bez skutku oczywiście. Auta w miarę popularne, okazały się ponad moje możliwości finansowe. Przegrywałem niewiele, 200, 300 dolarów, zdarzało się, że rywal przebijał mnie o 100 USD.

Startowałem w aukcjach za pośrednictwem wyspecjalizowanej firmy. Właściciel okazał się zamieszkałym w Stanach Litwinem, który rozciągnął swą internetową siatkę na kraje europejskie (nie wszystkie oczywiście). Z jego pracownikami można było porozumieć się po polsku, choć była to raczej łamana polszczyzna, a w konfliktowych momentach – nie do zrozumienia i trzeba było przejść na angielski.

Odbywało się to mniej więcej tak. Wybierałem sobie pojazd ze strony internetowej domu aukcyjnego i przesyłałem zgłoszenie drogą elektroniczną na adres firmy. Błyskawicznie otrzymywałem umowę i informację, jaką zaliczkę powinienem wpłacić. Potem już tylko czekałem na telefon w określonym dniu, w którym przeprowadzano licytację.

– Pan zgłosił się na mazdę CX-7? Właśnie idzie licytacja. Do jakiej kwoty lecimy? 9 tys. USD? OK. 7,5..., 8,0…, 8,5…, 9! Dajemy więcej? Nie.

Po kilku takich licytacjach wiedziałem już, że nie mogę dać się ponieść emocjom. Bez szarżowania – powtarzałem sobie za każdym razem. Nadejdzie twoja aukcja.

Czekałem aż do sierpnia. Tymczasem dolar spadł do niewyobrażalnego poziomu, prawie 1:2. Wreszcie po pół roku usłyszałem. Wygraliśmy. Wprawdzie nie był to mój wymarzony pojazd, ale i tak byłem zachwycony – nabyłem lekko uszkodzoną (przynajmniej tak sądziłem ze zdjęć) mazdę

CX-7 rocznik 2007 za niespełna 9 tys. USD, co w przeliczeniu oznaczało 18 tys. zł. Wiedziałem oczywiście, że to dopiero początek drogi, ale miło było poczuć się, jak zwycięzca na loterii.

Szybko jednak się okazało, że szczęście jest ulotne. Samochód był zastrzeżony, czyli nie mógł być zlicytowany za kwotę niższą niż 12 tys. USD. Zaczęły się trochę dziwne negocjacje. Nie miałem dostępu do domu aukcyjnego. Rozmowy prowadziłem za pośrednictwem firmy. Na 12 tys. USD nie zgodziłem się. Oni zaoferowali 11 tys. Ja 10 i ani centa. Kilka minut później auto było moje. Brzydko mi to zapachniało, ale machnąłem ręką, cóż, na dorzucenie 2000 zł było mnie jeszcze stać.

Muszę przyznać, że pozostała część amerykańskiej transakcji poszła bardzo sprawnie i szybko. Po kilku dniach otrzymałem informację, że samochód jest już w porcie i został umieszczony w kontenerze. Niespełna trzy tygodnie później mazda stała już na parkingu portu w Gdyni.

Z firmy przewozowej otrzymałem wezwanie do odebrania przesyłki. Okazało się, że mogę jej również zlecić załatwienie formalności celnych. Po tygodniu wiedziałem, że bez grubego portfela nie ma się co pokazywać w Trójmieście. Transport kosztował 1050 USD. Tylko tyle, gdyż w kontenerze znajdowały się trzy pojazdy, gdyby zmieściły się dwa, musiałbym dołożyć jeszcze 200 USD. Opłaty celne wyniosły prawie 13 tys. zł, a agencja celna zażyczyła sobie za załatwienie formalności ponad 2,5 tys. zł. Do tego trzeba było przetransportować auto na lawecie do Warszawy – 1000 zł. Po przeliczeniu wszystkich opłat ze zdziwieniem stwierdziłem, że mazda CX-7 wcale nie była taka tania, jej sprowadzenie kosztowało mnie prawie 43 tys. zł. Najgorsze było jednak to, że samochód okazał się znacznie bardziej uszkodzony, niż wynikało to z zamieszczonych na stronie internetowej domu aukcyjnego zdjęć. Doszły, bagatelka, uszkodzona poduszka powietrzna, uszkodzony dach, rozbita szyba przednia i kilka niespodzianek w oprzyrządowaniu silnika. Remont wyceniono na kolejne 16 tys. zł. Postanowiłem nie ryzykować wizyt w serwisach i teraz ja wystawiłem auto na aukcję, w takim stanie, w jakim je odebrałem.

Przez wiele tygodni panowała kompletna cisza, czemu szczególnie się nie dziwiłem. Z kilkunastu bowiem mazd CX-7, oferowanych jeszcze wiosną, na jesieni zrobiło się kilkaset. Na pomysł sprowadzenia ich z USA wpadło znacznie więcej osób. Cena 55 tys. zł nie okazała się więc zbyt atrakcyjna. Na Allegro pokazały się samochody bezwypadkowe za 61 tys. zł.

Zastanawiałem się, jakim cudem właścicielom opłaca się sprzedawać CX-7 za taką kwotę? Tajemnicę wyjaśniono mi w jednym z urzędów skarbowych. To bardzo proste. Zamiast do Gdyni, samochody trafiają do niemieckiego portu Bremenhaven. Niemcy nie bawią się w szczegóły, nie biorą każdego rozbitka pod lupę, honorują faktury wystawiane w Stanach Zjednoczonych. I w ten sposób pojazdy stają się pełnoprawnymi użytkownikami dróg w Unii Europejskiej. U nas wystarczy jedynie przedstawić odpowiednie dokumenty w wydziałach komunikacji i urzędach skarbowych.

Dodam, że mazda znalazła w końcu nabywcę. Sprzedałem ją za 50 tys. zł. Zarobiłem więc 7 tys. zł. Czy można to nazwać złotym interesem? Ale ile miałem przy tym emocji, huśtawki nastrojów, niepewności i wreszcie zadowolenia, gdy mazda CX-7 odjeżdżała wreszcie w siną dal.

A teraz… siedzę właśnie przed monitorem i przeglądam strony internetowe jednego z domów aukcyjnych. Może znów wygram jakąś licytację, choć wiem, że przy tym kursie dolara nie będzie to już takie opłacalne.

Co spowodowało, że opłacało się kupować samochody w USA? Oczywiście ich cena. O prywatnym imporcie aut używanych, a nawet nowych, prosto z salonu, można było przeczytać niemal w każdym piśmie zajmującym się tematyką motoryzacyjną. Ale tą drogą sprowadzono jedynie ich część. Prawdziwi koneserzy nie zlecali kupna wyspecjalizowanym firmom, którym trzeba było zapłacić często ponad 3 tysiące złotych za tę usługę, ale szukali możliwości ich nabycia poprzez internetowe licytacje domów aukcyjnych. A jest ich w Stanach bez liku (nie do wszystkich, na szczęście, jest możliwość dotarcia).

Pozostało 91% artykułu
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Polski rynek akcji – optymistyczne prognozy na 2025 rok
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Biznes
Eksport polskiego uzbrojenia ma być prostszy
Biznes
Jak skutecznie chronić rynek Unii Europejskiej
Biznes
„Rzeczpospolita” o perspektywach dla Polski i świata w 2025 roku
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Czy Polacy przestają przejmować się klimatem?