Trzej najwięksi producenci aut w USA chcą otrzymać łącznie 34 mld dol. kredytów i gwarancji kredytowych. GM i Chrysler muszą otrzymać pieniądze jeszcze do końca roku – GM 6 mld dol., a Chrysler 7 mld. Inaczej zbankrutują, a to – jak twierdzą prezesi – pociągnie za sobą likwidację milionów miejsc pracy. Do dziś z powodu trwającej już rok recesji w amerykańskiej gospodarce pracę straciło ok. miliona osób.
Kłopoty GM zaczęły się w roku 2004, kiedy koncern próbował nieco przyciąć przywileje pracownicze rozdęte do niespotykanych rozmiarów. Zapłacił za to strajkami i miliardami dolarów wypłat z funduszy emerytalnych i zdrowotnych. Teraz UAW godzi się na późniejsze lub wręcz mniejsze wpłaty od GM do funduszu zdrowotnego, nad którym przejął pieczę.
– Musimy się zgodzić na ustępstwa, kiedy grozi nam likwidacja motoryzacji jako branży – tłumaczył Ron Gettelfinger, przewodniczący UAW. To oznacza, że Waszyngton może znacznie łaskawiej spojrzeć na kwestię ewentualnej pomocy. Gettelfinger przy okazji nie ukrywał swojego rozżalenia wobec władz, które przy wspieraniu gospodarki wyraźnie faworyzują sektor finansowy, lekką ręką przyznając mu 700 mld dol., a konsekwentnie odmawiają tego samego motoryzacji. – Może warto się zastanowić, kto spowodował napięcia na rynku kredytowym, zapaść w nieruchomościach i porażki na Wall Street – pytał Gettelfinger.
Na razie Spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi obiecała, że tak czy inaczej koncerny motoryzacyjne jakąś pomoc otrzymają. – Bankructwo nie jest wyjściem – powiedziała.
– Nawet upadek jednego z nich można byłoby porównać z prawdziwym kataklizmem – zgadza się republikanin Arlin Specter.