Pomóc branży ma robiący błyskotliwą karierę neuromarketing. – To niefortunna i myląca nazwa. Brzmi niezrozumiale i przez to rozumiana jest jak zbiór magicznych praktyk, które mają prześwietlić nasze myśli, związane np. z zakupami – mówi dr Jolanta Tkaczyk z Katedry Marketingu Akademii Leona Koźmińskiego. Czym więc jest neuromarketing? – Bada reakcje psychofizyczne konsumentów i wykorzystywany jest głównie przy tworzeniu kampanii reklamowych. Jednak to nie dziedzina marketingu i reklamy, ale raczej psychologii i medycyny, bo narzędzia, które wykorzystuje, stamtąd się wywodzą – dodaje.
[srodtytul]Jak to się robi[/srodtytul]
Neuromarketing bada pracę mózgu i śledzi nasze nieuświadomione reakcje. Np. poprzez rezonans magnetyczny czy pomiary reakcji skórno-galwanicznej służące do podglądania przeżywanych emocji (tzw. wykrywacz kłamstw) oraz elektromiografia, która bada skurcz mięśni odpowiedzialnych za uśmiech. Metoda ta sprawdza, czy mamy do czynienia z tzw. uśmiechem społecznym (okolice ust), który jesteśmy w stanie udawać, czy też z uśmiechem utajonym, pojawiającym się przy oczach, którego nie kontrolujemy. Jedną z prostszych metod jest badanie ruchu gałki ocznej i reakcji źrenic na poszczególne bodźce (ang. eye tracking).
Po raz pierwszy testy neuro przeprowadzono dziesięć lat temu na Uniwersytecie Harvarda w USA. W Polsce prekursorem w tej dziedzinie jest prof. Rafał Ohme ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Jego zdaniem większość reklamodawców myli się, sądząc, że konsumenci kierują się świadomymi decyzjami. To podświadomość decyduje o ich zakupowych wyborach i o tym, na co wydają pieniądze.
[srodtytul]Kto się nie boi neuromarketingu[/srodtytul]