Nie należy oczekiwać szybkiego wskazania firmy, która kupi niemieckiego Opla. General Motors postanowił nie poddawać się presji i naciskom rządu w Berlinie, który zdecydowanie chce, by zakłady Opla kupiło konsorcjum kanadyjskiej firmy Magna i rosyjskiego Sbierbanku.
Ten brak pośpiechu jest dla niemieckiego koncernu bardzo kosztowny. Nieuregulowana sytuacja prowadzi do dziennych strat w wysokości 1 – 1,5 mln euro.
Wczorajsze spotkanie obu oferentów, negocjatorów GM i niemieckiego rządu, nie przyniosło rezultatów. W grze teoretycznie nadal pozostają i Magna, i beligijsko-amerykański fundusz RHJ. – Mam nadzieję, że wyjaśniliśmy sobie ze stroną niemiecką sporo wątpliwości – mówił John Smith, wiceprezes GM i główny negocjator ze strony amerykańskiego koncernu. Dodał, że o wszystkim informowane są zarząd i rada nadzorcza w Detroit i w podejmowanych decyzjach ma ich pełne poparcie (65 proc. akcji GM jest kon- trolowane przez administrację amerykańską, taki sam pakiet w Oplu ma rządowy fundusz nie- miecki, a 35 proc. należy do GM).
Jak wyjaśnił Smith, także w i w USA nie ma nacisku, aby decyzję podejmować jak najszybciej, tym bardziej że rozmowy z chętnymi do kupna Opla trwają. – Naturalnie wszystko, co usłyszeliśmy od rządu niemieckiego, będziemy musieli teraz wziąć pod rozwagę.
Nie ukrywał jednak, że dla niego nie ma innej opcji jak wybór Magny/Sbierbanku lub RHJ. Niemcy w ciągu ostatniego weekendu sugerowały, że jeśli w „zadowalającym” czasie nie zostanie wybrana żadna z ofert, zarządzanie Oplem przejmie specjalny fundusz rządowy, a koncern zostanie postawiony w stan upadłości. Teraz Smith wyjaśnił, że wszystkie ustalenia z Berlina będzie musiał ponownie przedstawić w Detroit, i wówczas zapadnie ostateczna decyzja. Wiceszef GM uchylał się od ujawnienia jakichkolwiek preferencji, chociaż jeszcze w ostatni piątek wyraźnie faworyzował RHJ.