Anna Słojewska z Brukseli
Około 80 mld euro dla Polski w latach 2014 – 2020 z unijnej polityki spójności – to liczba, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić po przedstawieniu przez KE projektów kluczowych dokumentów wieloletniego budżetu oraz zasad wypłacania pieniędzy z polityki spójności. Ta suma stałaby się rzeczywistością, gdyby polskiemu rządowi udało się w negocjacjach w najbliższych miesiącach obronić zapisy proponowane przez KE.
Okazuje się jednak, że nawet sukces negocjacyjny może nie wystarczyć, bo sama Bruksela chce wyciągać pieniądze z tzw. kopert narodowych (kwoty obiecane państwom w polityce spójności). I tylko mgliście obiecuje, że je odda. Takie zapisy znalazły się w dokumencie dotyczącym funduszu infrastrukturalnego (Connecting Europe Facility), do którego dotarła „Rz". Będzie on oficjalnie przedstawiony w środę.
KE proponuje, by w latach 2014 – 2020 wydać 50 mld euro na paneuropejską infrastrukturę: transportową, energetyczną i szybki Internet. Prawie 32 mld euro będzie przeznaczone na transport, głównie połączenia kolejowe. Ale z tej kwoty tylko 21,7 mld euro stanowią „nowe" pieniądze, a 10 mld euro ma być zabrane z tego, co państwom członkowskim obiecano już w polityce spójności. – Idea jest słuszna. Muszą powstawać połączenia międzynarodowe i Unia ma prawo wymagać, żeby państwa wydawały na to pieniądze z unijnych funduszy. Ale sposób wykonania jest niebezpieczny – uważa Jan Olbrycht, eurodeputowany PO, członek Komisji Regionalnej Parlamentu Europejskiego.
Na czym polega niebezpieczeństwo? Najpierw kraj dostanie określoną kwotę w ramach polityki spójności, z czego część – 25 procent – może zostać wydana na wielkie projekty infrastrukturalne w ramach Funduszu Spójności. Polsce hipotetycznie przypadłoby na ten cel 20 mld euro. KE zabierze jednak część tych pieniędzy do nowej agencji – w sumie 10 mld euro od 15 państw uprawnionych do korzystania z Funduszu Spójności. Teoretycznie najwięcej będzie musiała oddać Polska, bo do nas płynie prawie połowa funduszy UE.