Lista 2000: Czwarta wersja przyszłości, czyli drugi cud gospodarczy

Oby rządzący uwierzyli w siłę społecznej przedsiębiorczości. Nie da się pomyślności Polski zbudować na inwestycjach za pożyczone pieniądze i przy przygniatającym coraz bardziej długu

Publikacja: 25.10.2011 11:17

Andrzej Sadowski, założyciel i wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha – pierwszego niezależnego inst

Andrzej Sadowski, założyciel i wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha – pierwszego niezależnego instytutu w Polsce

Foto: Archiwum

Red

Polska stała się jednak zieloną wyspą. Nowy rząd, który powstawał w czasie tężejącego w Europie kryzysu, nie mógł już liczyć na mityczne, reklamowane w kampanii wyborczej, miliardy. Zdany był tylko na siłę własnego społeczeństwa, które jest najbardziej przedsiębiorcze w całej Unii. W bliżej do tej pory nieopisanych okolicznościach przyjęty został program zmian porównywalny do tego, który przyjęto w końcu 1989 roku. Nikt wówczas, łącznie z dotychczas sprawującymi władzę, nie wierzył, że uda się kraj wyciągnąć z zapaści, reformując go jak dotychczas. Potrzebne było zawrócenie z drogi, która wiodła na skraj przepaści. Nie inaczej było i teraz. Zadłużenie przybrało rozmiar przekraczający ludzkie wyobrażenie. Zegar pokazujący jego poziom zaczął przypominać włączony wentylator. Przerwać ten mechanizm samozniszczenia mogła tylko fundamentalna zmiana systemu.

Ruch w sądach

Rozpoczęto ją od wymiaru sprawiedliwości, który i przed, i po wstąpieniu do Unii nie działał. W Polsce było więcej sędziów niż w niejednym kraju UE, a mimo to wymierzanie sprawiedliwości było w permanentnym stanie zapaści. Trudno określić inaczej stan, w którym przedsiębiorca otrzymuje rozstrzygnięcie sporu po blisko trzech latach. Nie powinna powtórzyć się sytuacja taka jak z budową obwodnicy w dolinie Rospudy, kiedy sąd wstrzymał inwestycję po trzech latach od jej rozpoczęcia.

Poza tym nie było innego sposobu, aby przedsiębiorcy mogli się obronić w sporach z biurokracją. Formalnie prawo było po ich stronie, ale od czasów PRL, a także w minionych czasach III RP administracja rządowa przyjmowała domniemanie winy przedsiębiorcy. Publicznie przyznał to zresztą jeden z wiceministrów gospodarki w schyłkowym okresie III RP. Wyznał, jak na leżance u psychoanalityka, że chciał to zmienić, ale ta właśnie biurokracja mu na to nie pozwoliła.

W wymiarze sprawiedliwości wystarczyło kilka organizacyjnych zmian, aby powstrzymać blokowanie i wytracanie aktywności społecznej i gospodarczej. Od tej pory sędziowie nie mogli odroczyć procesu na całe miesiące, a co najwyżej do następnego dnia. Przyjęto zasadę „trail", czyli rozprawy dzień po dniu aż do rozstrzygnięcia sporu i wydania wyroku. Sąd zajmował się tylko rozstrzyganiem, a cała reszta, jak dbanie o przedstawianie świadków i dowody, leżała w gestii stron.

Zmiana systemu doręczeń była niemal jak rewolucja. Nie dawało się od tego momentu przeciągać latami procesu, jak było do tej pory, kiedy strony unikały przyjmowania zawiadomień o rozprawach. Od chwili, kiedy za obrazę sądu nie dostawało się grzywny mniejszej niż rachunek za obiad płacony dla uczczenia przerwania rozprawy, ale trafiało się do więzienia, ustały latami praktykowane sztuczki, które skutecznie odraczały rozstrzygnięcia. Sędzia mógł wreszcie sam dobierać sobie współpracowników i przestał być dla siebie własną sekretarką. Podział sądów na sądy małych i dużych spraw spowodował, że od tego momentu jeden sędzia z dyktafonem mógł zdziałać więcej niż dotychczas cały wydział. Po prostu wysłuchiwał z włączonym urządzeniem stron, po czym rozstrzygał spór od ręki.

Od tego momentu ustało niepłacenie faktur, bo wiadomo było, że nie można już liczyć na to, że sąd w najgorszym razie wyda wyrok po kilku latach. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skuteczność działania wymiaru sprawiedliwości wymusiła przemianę rządowej administracji, która nieformalnie przejęła władzę w Polsce po upadku rządu Millera.

Deregulacja biurokracji

Administracja przestała być wyjętą spod kontroli strukturą. Przedsiębiorca i zwykły obywatel nie wahali się w przypadku niezałatwienia sprawy w ustawowo przewidzianym terminie natychmiast skorzystać z prawa do sądu. Kilka spektakularnych wyroków oraz w ich następstwie dymisji urzędników w zasadniczy sposób zmieniło „kulturę organizacyjną" biurokracji.

Dodatkowo nie miała już tego zakresu władzy nad naszym życiem jak dotychczas. Przeprowadzona deregulacja odebrała jej zdecydowaną większość kompetencji na rzecz przywróconej wolności gospodarczej. OECD, sporządzając w 2011 roku raport o deregulacji, głęboko się pomyliła co do jej pozytywnych skutków dla Polski. Po likwidacji szkodliwych i absurdalnych przepisów oraz czasochłonnych procedur nie było powodów dla funkcjonowania szarej strefy. Wzrost gospodarczy dzięki temu osiągnął dwucyfrowy wskaźnik. Już raz tak było – w latach 90., za czasów pierwszego cudu gospodarczego. Polska oficjalnie miała około siedmioprocentowy wzrost, a z osiągnięciami szarej strefy (której wyników nie doliczono) spokojnie uzyskaliśmy dwucyfrowy procent w skali roku.

Przywrócono i jeszcze bardziej zliberalizowano tzw. konstytucję polskiej przedsiębiorczości i pierwszego cudu gospodarczego, czyli ustawę Wilczka. Znów fundamentem działalności (nie tylko gospodarczej) było prawo – że to, co nie jest zakazane, jest dozwolone.

Rewolucja w podatkach

Zmieniono szkodzący polskiej gospodarce system podatkowy. Czasy tzw. indywidualnych interpretacji podatkowych, które od dawna nie chroniły przedsiębiorców, skończyły się jak zły sen. Jeszcze przed zmianą systemu podatkowego sędziowie, którzy poczuli, że nie są już zbrojnym ramieniem aparatu rządowego, zaczęli z zasady rozstrzygać na korzyść przedsiębiorców. Polski rząd poszedł w ślady irlandzkiego, który po kryzysie w 2008 roku nie poddał się presji kanclerz Niemiec i prezydenta Francji oraz różnych międzynarodowych instytucji finansowych, i tak jak on obniżył podatki, radykalnie je upraszczając. Wyniki przebiły te, które osiągnęła sama Irlandia. Były ostatecznym ciosem dla zagorzałych zwolenników podatkowej harmonizacji.

Już w pierwszym roku zmiany polski budżet miał bezprecedensową nadwyżkę. Większość podatków miała charakter ryczałtowy. Gwarantowały one 100 procent wpływów z tego tytułu. Wystarczyło pomnożyć ilość podmiotów przez wielkość podatku ryczałtowego, a już budżet miał gwarantowane miliardy. Duże korporacje wreszcie zaczęły płacić podatek proporcjonalny do skali prowadzonej działalności. Wystarczyło zmienić konstrukcję całkowicie w ich przypadku nieefektywnego podatku CIT. Zamiast nominalnych kilkunastu wystarczył jeden procent, ale bez jakichkolwiek tzw. kosztów uzyskania. Od dawna powodowały one, że efektywność CIT była na poziomie około 0,2 proc. w stosunku do obrotu gospodarczego, który wykazywały firmy.

Ten jeden procent był właśnie głównym powodem pojawienia się nadwyżki budżetowej. Korporacje, zamiast płacić od swoich miliardowych przychodów CIT w dotychczasowej postaci, doprowadzający ich księgowe i zarządy do śmiechu aż do rozpuku, musiały od niego zapłacić realny procent. Jeden procent od 10 mld daje „tylko" 100 mln realnego podatku. Oczywiście, zlikwidowano też całą tę tzw. pitologię i urzędy skarbowe uwolniły się od kilkunastu milionów corocznych formularzy składanych przez obywateli.

Post scriptum

Jest to możliwa wersja przyszłości. Nie da się pomyślności Polski zbudować na inwestycjach za pożyczone pieniądze i przy przygniatającym coraz bardziej długu. Bogactwo kraju, a przede wszystkim jego obywateli, pochodzi wyłącznie z ich pracy. Wystarczy ją tylko odblokować. Deregulacja, zmiany w wymiarze sprawiedliwości oraz naprawienie szkodliwego systemu podatkowego dadzą nieporównywalnie większy skok cywilizacyjny, niż wszystkie otrzymane i pożyczone do tej pory miliardy. Polacy przeżywali już raz ten wariant rozwoju, ćwiczony w dekadzie 70. lat. Do tej pory przychodzi nam płacić za to rachunki. Rządzący mają wybór. Oby w czasie nadciągającego krachu opowiedzieli się po stronie społeczeństwa i wreszcie uwierzyli w siłę jego przedsiębiorczości.

 

Andrzej sadowski

Polska stała się jednak zieloną wyspą. Nowy rząd, który powstawał w czasie tężejącego w Europie kryzysu, nie mógł już liczyć na mityczne, reklamowane w kampanii wyborczej, miliardy. Zdany był tylko na siłę własnego społeczeństwa, które jest najbardziej przedsiębiorcze w całej Unii. W bliżej do tej pory nieopisanych okolicznościach przyjęty został program zmian porównywalny do tego, który przyjęto w końcu 1989 roku. Nikt wówczas, łącznie z dotychczas sprawującymi władzę, nie wierzył, że uda się kraj wyciągnąć z zapaści, reformując go jak dotychczas. Potrzebne było zawrócenie z drogi, która wiodła na skraj przepaści. Nie inaczej było i teraz. Zadłużenie przybrało rozmiar przekraczający ludzkie wyobrażenie. Zegar pokazujący jego poziom zaczął przypominać włączony wentylator. Przerwać ten mechanizm samozniszczenia mogła tylko fundamentalna zmiana systemu.

Pozostało 88% artykułu
Biznes
Eksport polskiego uzbrojenia ma być prostszy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Biznes
„Rzeczpospolita” o perspektywach dla Polski i świata w 2025 roku
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Czy Polacy przestają przejmować się klimatem?
Biznes
Zygmunt Solorz wydał oświadczenie. Zgaduje, dlaczego jego dzieci mogą być nerwowe
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Biznes
Znamy najlepszych marketerów 2024! Lista laureatów konkursu Dyrektor Marketingu Roku 2024!