„Rz" dotarła do analizy, jaką w sprawie scenariuszy wsparcia gdańskiej stoczni przez Agencję Rozwoju Przemysłu przeprowadził Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Z dokumentu datowanego na 25 października, który liczy sześć stron i podpisany jest przez jednego z wiceprezesów urzędu, jasno wynika, że dla stoczni praktycznie nie ma ratunku.
W każdej sytuacji dodatkowe zaangażowanie ze strony państwa może bowiem zostać zakwalifikowane przez Komisję Europejską jako niedopuszczalna pomoc publiczna, co narazi przedsiębiorstwo na konieczność zwrotu pieniędzy, a przez to niemal automatyczne bankructwo.
Nikt się nie zaangażuje
„Żaden racjonalnie postępujący podmiot działający w gospodarce rynkowej nie będzie angażował się kapitałowo w przedsiębiorstwo, które zagrożone jest zwrotem pomocy, a w konsekwencji upadłością – tak więc wariant spełnienia TPI (podniesienia kapitału zakładowego – red.) w obecnym stanie faktycznym i prawnym jest nierealny" – można przeczytać w dokumencie.
Dla stoczni w praktyce oznacza to, że jej los jest przesądzony, a upadek to wyłącznie kwestia czasu. Z naszych informacji wynika zresztą, że na to samo wskazuje również kilka innych analiz i dokumentów, jakimi dysponuje strona rządowa.
Sytuacja jest tym trudniejsza, że między ukraińską firmą Gdańsk Shipyard Group, do której należy większościowy pakiet akcji Stoczni Gdańsk (75,01 proc.), a państwową Agencją Rozwoju Przemysłu, która ma 24,99 proc. udziałów, nie toczą się obecnie żadne ustalenia dotyczące ratowania zakładu, który z powodu braku płynności wymaga natychmiastowych działań. Co więcej, pismem z końca września ARP poinformowała już ukraińską stronę, że na podstawie przedstawionego przez nich poprawionego biznesplanu nie jest możliwe dalsze partycypowanie ARP w tym projekcie.