Jest pani lekarzem i przedsiębiorcą. Od dawna obserwuje pani pacjenta, zwanego administracją państwową. Z różnych stron słychać, że trawi go poważna choroba, zwana biurokracją. Już próbowano go leczyć, ale z marnym skutkiem. Jaka jest pani diagnoza?
Rzeczywiście da się tu zdiagnozować biurokratyczną chorobę. Lekarstwo widzę w deregulacji, czyli upraszczaniu przepisów i różnych procedur. Dlatego, gdy koledzy zadzwonili do mnie, żebym poszła z nimi do premiera, zdecydowałam się to zrobić. Widzę jednak ten temat szerzej, bo administracja państwowa jest tylko częścią polskiej rzeczywistości. Żeby nam się lepiej żyło, żeby gospodarka rozwijała się jeszcze szybciej, potrzebujemy wzrostu produktywności. To da się osiągnąć przez oparcie gospodarki na wiedzy i innowacyjności. Naprawdę zależy mi na zdrowiu tego pacjenta. Ale to nie tylko administracja, to ogólnie Polska.
Jakie ma pani wrażenia z pracy w Komitecie Sterującym inicjatywy SprawdzaMY?
Wprawdzie już wcześniej, z własnego doświadczenia mogłabym wiele powiedzieć o biurokratycznych barierach, ale byłam zszokowana tym, czego dowiedziałam się od innych przedsiębiorców i zwykłych ludzi, którzy zgłaszali nam swoje problemy. Nadeszło 16 tys. zgłoszeń, dotyczących najrozmaitszych dziedzin. Chodzi zresztą nie tylko o uciążliwe przepisy, ale także ich zmienność. Na przykład, ustawa o podatku dochodowym od osób prawnych zmieniła się już sto razy , od kiedy ja prowadzę biznes.
Czytaj więcej
Od zasiłków pogrzebowych po mediacje w sporach budowlanych – tak duży zakres deregulacji uchwalil...
To akurat nic nadzwyczajnego. W krajach Unii Europejskiej podatki też się często zmieniają.
I dlatego przeregulowane środowisko gospodarcze UE przestaje nadążać za światem. Nasza inicjatywa nie ogranicza się do przepisów krajowych, bo postulujemy też deregulację na unijnym poziomie. A u nas jest jeszcze coś gorszego. Chodzi o tzw. gold-plating, czyli wdrażanie unijnych przepisów w sposób jeszcze bardziej je komplikujący. Dokładamy własne, dodatkowe wymagania, dlatego w inicjatywie SprawdzaMY przyjęliśmy zasadę „UE + zero”.
Czy pani firma ucierpiała z powodu którejś unijnej dyrektywy?
Cała branża farmaceutyczna, a także kosmetyczna może poważnie ucierpieć przez tzw. dyrektywę ściekową. Jej absurd polega na monstrualnie wysokich opłatach za usuwanie mikrozanieczyszczeń ze ścieków komunalnych. Policzyliśmy, że dla branży farmaceutycznej w Polsce oznaczałoby to koszt 635 mln zł rocznie. I te pieniądze nie przełożyłyby się bezpośrednio na redukcję zanieczyszczeń. To głównie koszty analiz, kalkulacji i sprawozdań oraz modernizacji oczyszczalni ścieków. A przecież te środki moglibyśmy przeznaczyć na badania i rozwój, na zwiększenie konkurencyjności. W efekcie także na zmniejszanie emisji. Dyrektywę oprotestowało 14 firm z naszej branży. Wsparł nas polski rząd. Liczymy, że Komisja Europejska znajdzie rozwiązanie, które będzie ekologiczne i racjonalne ekonomicznie.