Tegoroczny sezon obniżek cen rozkręca się powoli z racji wyjątkowo wielu dni wolnych od pracy pod koniec grudnia i na początku stycznia sieci ostrożnie je redukują. O rabatach zaczęły informować już 27 grudnia choć nie brakowało także przykładów marek, które jeszcze w szczycie sezonu starały się przyciągnąć klientów takim hasłem jak wyprzedaż.
Widać jednak podstawową różnicę pomiędzy wyprzedażami w sklepach w Polsce i Europie Zachodniej. U nas sezon trwa tyle ile firma ma ochotę dlatego wiele z nich początkowo obniża ceny nieznacznie np. o 20-30 proc., a dopiero niesprzedany w pierwszym rzucie towar czeka mocniejsza obniżka.
W większości państw jest to jednak zjawisko regulowane prawnie i trwa zazwyczaj ok 2 tygodni, dlatego firmy od razu mocno obniżają ceny aby nie zostać z magazynami niesprzedanego towaru. W Wielkiej Brytanii wyprzedaże reguluje tylko prawo zwyczajowe, ale firmy i tak się do niego stosują.
Dlatego Polacy poszukujący cen niższych o 70 proc. na razie raczej się rozczarują - takie obniżki są możliwe raczej mniej więcej za miesiąc. Niestety nasze sklepy są też często miejscami sprzedaży towarów niesprzedanych w innych krajach.
Przy okazji wyprzedaży także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przypomina o prawach przysługujących nam na zakupach. Nawet rzecz kupioną na wyprzedaży można reklamować, ale już jej zwrot zależy tylko od dobrej woli sprzedawcy. Reklamację składamy w sklepie, w którym zrobiliśmy zakupy i mamy na to dwa lata. Możemy żądać: w przypadku rzeczy kupionych po 25 grudnia - naprawy, wymiany, obniżenia ceny (konsument musi wskazać o ile powinna spaść cena) lub gdy wada jest istotna - zwrotu pieniędzy. Wybór należy do klienta.