Rządy zabierają uprawnienia bankom centralnym i potem je oddają, scalają wiele agencji w jedną i potem ją rozbijają. Materiału do przemyśleń dostarcza ostatni kryzys finansowy oraz struktura nowego europejskiego nadzoru. Ale jednoznaczne wnioski z tego nie płyną.
[srodtytul]Nowe instytucje[/srodtytul]
Od początku roku w UE działają cztery europejskie instytucje nadzorcze. EBA zajmuje się bankami, EIOPA – ubezpieczeniami i funduszami emerytalnymi, a ESMA rynkiem kapitałowym. Dodatkowo ESRB (Europejska Rada Oceny Ryzyka Systemowego) ma się zajmować analizą sytuacji na poziomie makro: kiedy pewne tendencje czy wydarzenia gospodarcze mogą wpłynąć na zdrowie instytucji finansowych. Czy to nowy model dla państw członkowskich? Czy decyzja o stworzeniu osobnych sektorowych instytucji nadzorczych oznacza, że Bruksela zaleca to samo na rynkach krajowych?
Nowe instytucje powstały na bazie już istniejących, które do tej pory – pod innymi nazwami – zajmowały się jednak raczej wymianą informacji między nadzorami krajowymi i luźną koordynacją ich poczynań. Nie miały faktycznych kompetencji nadzorczych, nie mogły wydawać wiążących zaleceń, rozstrzygać sporów między organami różnych krajów czy bezpośrednio śledzić poczynań transgranicznych firm finansowych. Dopiero kryzys finansowy boleśnie uzmysłowił politykom, że to, co wielu ekonomistów od dawna zalecało – europejski nadzór – jest w czasach globalizacji niezbędny. Jacques de Larosiere, były szef MFW, stanął na czele grupy mędrców (z udziałem Leszka Balcerowicza) w październiku 2008 r. i w zaledwie cztery miesiące przygotował zarys reformy. Właśnie ten raport zaproponował stworzenie trzech osobnych instytucji na poziomie mikro oraz – dodatkowo – Europejskiej Rady Oceny Ryzyka Systemowego. Raport został przyjęty przez przywódców UE i przełożony na konkretne przepisy tak szybko, że instytucje mogły ruszyć już 1 stycznia 2011 r., choć sam de Larosiere ostrożnie zakładał, że nastąpi to dopiero rok później.
[srodtytul]Polityka na przeszkodzie[/srodtytul]