W awangardzie poszukiwań nowych wskaźników ekonomicznych, które oddawałyby koniunkturę w momencie podejmowania przez bankowców centralnych decyzji dotyczących polityki pieniężnej, kroczy Bank Izraela. Ekonomiści tej instytucji analizują, jak często internauci szukają za pośrednictwem Google'a informacji o różnych produktach i usługach.
Na tej podstawie obliczają indeksy, które mają obrazować popyt konsumpcyjny w izraelskiej gospodarce. Gubernator Stanley Fisher i inni decydenci Banku Izraela zapoznają się z tymi indeksami przed swoimi posiedzeniami.
Przydatność statystyk wyszukiwań w Google do śledzenia trendów w gospodarce analizowały lub wciąż analizują także amerykańska Rezerwa Federalna oraz banki centralne Wielkiej Brytanii, Włoch, Hiszpanii i Chile. Najważniejsze pytanie dotyczy tego, czy rzeczywiście historia wyszukiwań internautów jest ściśle powiązana z historią ich późniejszych wydatków, bo to wiedza na temat tych ostatnich jest bankowcom centralnym potrzebna.
Gdyby tak było, sternicy polityki pieniężnej dysponowaliby interesującymi ich informacjami o koniunkturze w gospodarce na długo przed tym, nim opublikują je urzędy statystyczne. Przykładowo, amerykański Departament Handlu dane na temat sprzedaży detalicznej w danym miesiącu publikuje dwa tygodnie po jego zakończeniu. A operator najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki internetowej udostępnia statystyki wpisywanych w niej zapytań z jedno-trzy dniowym opóźnieniem.
Jak tłumaczy Erik Brynjolfsson, doradca bostońskiego oddziału Fedu, gdyby banki centralne miały dostęp do bardziej aktualnych danych, niż te oficjalne, mogłyby precyzyjniej dostosowywać politykę pieniężną do warunków w gospodarce. Łatwiej było by im np. odróżnić spowolnienie gospodarcze od recesji, czy też ożywienie od niezdrowego boomu, który może zagrozić wybuchem inflacji.