W najnowszym raporcie z prognozami MFW przyznał, że wcześniej systematycznie niedoszacowywał tzw. mnożnika fiskalnego, czyli miary tego, jak zmiany polityki fiskalnej wpływają na gospodarkę. Okazało się, że w ostatnich latach na Zachodzie zamiast 0,5 wynosił on 0,9 do 1,7. Dlaczego ten mnożnik wzrósł?
Od dawna było wiadomo, że jeśli zmusi się jakiś kraj do fiskalnych wyrzeczeń, uderza to w jego gospodarkę. Mogliśmy ten mechanizm obserwować choćby w Grecji czy ostatnio w Hiszpanii, ale mimo to ekonomiści, zarówno z banków jak i z MFW, nie doceniali jego siły. Teraz MFW podał bardziej wiarygodne szacunki mnożnika fiskalnego. Jego wzrost to według mnie efekt oddłużania się społeczeństw, czyli tzw. „recesji bilansowej", która trwa na Zachodzie od czterech, pięciu lat i z pewnością jeszcze potrwa.
A nie znaczącego wzrostu udziału sektora publicznego w tworzeniu PKB, jaki dokonał się w ostatnim półwieczu?
To też miało znaczenie. Ale ważniejsze było to, że przed kryzysem poziom zadłużenia zachodnich państw, uwzględniając wszystkie sektory gospodarki, sięgał nierzadko 400 proc. PKB, więc musiał spaść. A jak uczy historia Japonii, poluzowanie polityki fiskalnej to jedyne skuteczne narzędzie łagodzenia ujemnego wpływu, jaki na koniunkturę wywiera spłacanie długów przez firmy i gospodarstwa domowe. Polityka pieniężna w takich warunkach się nie sprawdza, bo koszt kredytu ma niewielkie znaczenie, gdy nikt nie chce ich zaciągać. Innymi słowy, mnożnik fiskalny wzrósł, bo prawie do zera spadł mnożnik monetarny. Problem wielu rządów polega jednak na tym, że już przed kryzysem nadmiernie się zadłużyły.
Czyli należy porzucić nadzieję, że banki centralne swoimi niekonwencjonalnymi działaniami złagodzą kryzys?