Krzysztof Szustakowski prowadzi jednoosobową firmę Ares-Export. Przedsiębiorstwo zajmowało się wysyłaniem do Rosji płytek ceramicznych i oświetlenia. – Majątek mojej firmy to stary laptop, ośmioletni samochód i wynajmowane pomieszczenie na biuro i magazyn – tłumaczy Szustkowski.
Jego przygoda z opcjami walutowymi zaczęła się w sierpniu 2007 roku, kiedy pracownik Fortis Banku zaproponował mu otworzenie firmowego rachunku. – W trakcie załatwiania formalności doradca powiedział mi, że mogę dostać wyższy limit kredytowy niż ten, o który wystąpiłem, jeżeli zgodzę się na podpisanie umowy ramowej dotyczącej operacji na walutach. Zgodziłem się – twierdzi. – Doradca poinformował mnie ogólnie, że linia FX to produkt, który pozwoli mi zabezpieczyć się przed stratami wynikającymi z różnic kursów walutowych.
Od samego początku zdziwienie wzbudzała wielkość przyznanego limitu. Spółka pana Krzysztofa, która miesięcznie wysyłała towary średnio za 20 tys. dolarów, otrzymała linie kredytową w rachunku bieżącym na 270 tys. zł, a limit transakcji walutowych miała ustalony na poziomie 1 mln zł.
[wyimek]Na opcjach walutowych sparzyły się nie tylko firmy, ale i banki, które muszą tworzyć z tego tytułu ogromne rezerwy. Ale na utraconą reputację rezerwy im nie pomogą... [/wyimek]
– Pracownik banku powiedział, że będzie przygotowywał i prowadził wszystkie transakcje, informując mnie o osiągniętych zyskach i przyznanej premii – tłumaczy przedsiębiorca. – A w razie niepowodzenia po prostu nie zostanie ona przyznana.