Barney Frank, znany jako autor przyjętej w ub.r. reformy amerykańskiego systemu regulacji finansowych, teraz wypowiedział wojnę tamtejszemu bankowi centralnemu, Rezerwie Federalnej. Zaproponował zmiany w jej kluczowym organie, Federalnym Komitecie Otwartego Rynku (FOMC), który steruje polityką pieniężną w USA. Mają one zwiększyć jego niezależność od sektora finansowego.
Obecnie prawo głosu w sprawie stóp procentowych w USA ma 12 osób. Siedem z nich to członkowie Rady Gubernatorów Rezerwy Federalnej, w tym jej przewodniczący (obecnie to Ben Bernanke). Kandydatów na gubernatorów wskazuje prezydent USA, a zatwierdza Senat. W FOMC zasiadają też prezesi 12 regionalnych oddziałów Fedu. Co roku tylko pięciu z nich przysługuje jednak prawo głosu.
W przedstawionym we wtorek projekcie ustawy Frank zaproponował, aby pozbawić ich tego przywileju. Obiekcje polityka budzi to, że prezesów regionalnych oddziałów Fedu mianują ich rady dyrektorów. Te zaś w większości składają się z osób wskazanych przez udziałowców tych oddziałów, którymi są banki komercyjne. Zdaniem Franka, członka Komisji ds. Usług Finansowych niższej izby amerykańskiego Kongresu, taka procedura wyboru szefów regionalnych banków Fedu jest niedemokratyczna.
Zdaniem Marka Calarbii, eksperta ośrodka badawczego Cato, demokratycznemu politykowi nie podoba się jastrzębie stanowisko części szefów oddziałów Fedu. Niektórzy z nich, np. Richard Fisher z Banku Rezerwy Federalnej w Dallas, uważają, że Fed powinien przerwać ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej, czyli skup obligacji skarbowych.
Sprzeciw wobec pomysłu Franka wyraził już Thomas Hoenig, szef oddziału Fedu w Kansas. Według niego obecna struktura FOMC gwarantuje, że są w niej reprezentowane poglądy uczestników życia gospodarczego z różnych regionów kraju.