Od cinkciarza do rozwiniętego rynku

W ciągu 30 lat nasz system finansowy przeszedł długą drogę od ulicznej wymiany walut do nowoczesności.

Publikacja: 29.05.2019 11:15

Kiedyś symbolem banków w Polsce były kolejki, dziś są nimi szklane biurowce. To kolejny znak przemia

Kiedyś symbolem banków w Polsce były kolejki, dziś są nimi szklane biurowce. To kolejny znak przemian.

Foto: shutterstock

Change money, marki, dolary kupię... – tego typu oferty można było usłyszeć pod bankami na przełomie lat 80. i 90. XX w. od panów nazywanych cinkciarzami. Kurs wymiany w tego typu transakcjach był atrakcyjniejszy niż ten, który oferowały banki. Często jednak takie pokątne operacje, przeprowadzane w pośpiechu, sztucznym tłoku, specjalnie wytwarzanej atmosferze nerwowości, kończyły się tak, że kupujący zamiast pliku banknotów za swoje dolary czy marki dostawał pocięte kawałki gazet. Cinkciarz i jego pomocnicy natychmiast się ulatniali.

Oczywiście nie było mowy o transakcjach bezgotówkowych. Nie było kart kredytowych. Większość Polaków nie miała kont bankowych, pensje otrzymywali do ręki. Pieniądze na ich wypłaty do dużych zakładów pracy przywoziły co miesiąc konwoje bankowe.

Bez kont i kart

– Trudno nawet mówić o systemie finansowym 30 lat temu. Jego właściwie nie było – ocenia Wiesław Rozłucki, współzałożyciel i pierwszy prezes warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Giełdy też oczywiście jeszcze nie było. – Banki państwowe rozdzielały pieniądze zgodnie z planem przygotowanym przez państwo. Działały banki spółdzielcze, tam były jakieś kredyty, ale handel prywatny korzystał ze swoich kapitałów. Bardzo aktywny był czarny rynek kapitałowy – opowiada Wiesław Rozłucki.

– Wyszliśmy z finansowej pustyni. Instytucji, które działałyby jak banki w świecie zachodnim, nie było. Nasze finanse to była katastrofa – wspomina ekonomista prof. Witold Orłowski. – Bank państwowy stał się symbolem kolejek. Pracownice banków ręcznie wypisywały rachunki. Mniejsze banki to były z reguły dość podejrzane instytucje. Wybuch inflacji pożarł Polakom oszczędności, które z trudem gromadzili przez dziesiątki lat. Pojawił się biznes kantorowy – opowiada.

– Sektor bankowy w Polsce istniał oczywiście przed transformacją, ale był zupełnie inny niż obecnie. Nie było banków prywatnych, a jedynie Narodowy Bank Polski, który w pewnym sensie był monobankiem. Początek zmian to lata 1986–1987. Wtedy podjęto prace nad przywróceniem złotemu roli pieniądza w gospodarce. Ruszyły prace nad reformą NBP oraz polskich banków – wspomina Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich.

Opowiada też, że pierwszym krokiem tej reformy było wydzielenie dziewięciu banków regionalnych z banku centralnego oraz nadanie pewnej samodzielności największemu polskiemu bankowi, czyli PKO BP, a także Bankowi Handlowemu i PEKAO. Sejm przyjął ustawy pozwalające na tworzenie i powstawanie prywatnych banków komercyjnych.

– Choć pierwsze reformy podejmowano jeszcze przed 1989 r., to eksplozja wolności i autentycznie wielkich zmian rozpoczęła się po reformach rządu Tadeusza Mazowieckiego i Leszka Balcerowicza. Dopiero wówczas uruchomiono całą machinę, którą od strony prawnej przygotowano wcześniej – wspomina szef ZBP.

Wzorce dla systemu bankowego czerpaliśmy z rozwiązań amerykańskich, francuskich, ale też tych stosowanych w Australii czy w RPA. – Wiele rozwiązań, jakie do dziś funkcjonują w naszym sektorze bankowym, zrodziło się z przypadku. W maju 1991 r. w Sejmie wytykano mi oszukańcze praktyki banków. To, że udzielają kredytów osobom niewiarygodnym finansowo, a nawet złodziejom. Wskazywano, że ogromne kredyty są udzielane pod liche zabezpieczenia. Byłem zbulwersowany tymi zarzutami i postanowiłem zgłosić się do prezesów banków, by przesyłali listy osób i firm, które dopuściły się takich oszustw. W ten sposób powstał protoplasta systemu wymiany informacji międzybankowej – opowiada prezes Związku Banków Polskich.

NBP konstytucyjnie niezależny

Potem powstały Biuro Informacji Kredytowej i Bankowy Fundusz Gwarancyjny, którego zadaniem jest zabezpieczanie depozytów klientów na wypadek ewentualnych problemów banków. – Polskie banki uczestniczyły też intensywnie w rozwoju polskiego rynku kapitałowego. Aż 90 proc. biur maklerskich, które u nas powstały, były biurami bankowymi. Banki uczestniczyły w budowie Centralnej Tabeli Ofert (dziś BondSpot), czyli platformy do obrotu różnymi instrumentami wartościowymi, w tym skarbowymi papierami wartościowymi – opowiada Krzysztof Pietraszkiewicz. – W 1994 r. przedstawiciele Związku Banków Polskich złożyli wniosek o zapisanie w konstytucji autonomii NBP, powołanie Rady Polityki Pieniężnej oraz Komisji Nadzoru Bankowego. Początkowo nasze propozycje nie zostały przyjęte z aplauzem, ale trzeba pamiętać, że na tamte czasy inicjatywy te były pionierskie – wspomina.

Ostatecznie propozycje te zostały przyjęte. Niezależność NBP gwarantuje konstytucja. Mamy Radę Polityki Pieniężnej i Komisję Nadzoru Finansowego. – Z roku na rok w Polsce rosło zaufanie obywateli zarówno do pieniądza, jak i do polskiego sektora bankowego. Bardzo szybko rosła też liczba banków. W 1992 r. osiągnęła poziom ponad 1800 instytucji, znaczna część z nich były to banki spółdzielcze oraz lokalne inicjatywy bankowe. Obecnie działa u nas ok. 600 banków – mówi prezes ZBP.

Według danych NBP liczba kart płatniczych w Polsce na koniec 2018 r. przekroczyła 41 mln.

Na szczycie paraboli

– Dziś mamy rozwinięty rynek kapitałowy i giełdę. Jeśli chodzi o wielkość, to nasz rynek kapitałowy jest raczej mały, no, może średni. Za to organizacja nadzoru nad tym rynkiem nie ustępuje krajom rozwiniętym. Przeszliśmy więc drogę od zera do rynku średniej wielkości, dobrze uregulowanego – ocenia Wiesław Rozłucki. – W 1994 r. nasza giełda została przyjęta do międzynarodowej organizacji giełd. Naszymi recenzentami były giełdy w Nowym Jorku i we Frankfurcie. Inaczej mówiąc, jakość naszej giełdy sprawdzali najlepsi. Następna giełda z naszego regionu została przyjęta do tego gremium 10 lat później. Była to giełda budapeszteńska – dodaje.

– Po zmianach nasz system bankowy zaczął przypominać ten, który działa na świecie. Banki zbierały depozyty, udzielały kredytów. Ale nie wszystko się udało. Nie przekonaliśmy Polaków do długookresowego oszczędzania. Stopa oszczędności w naszym kraju jest niska. Oszczędności mają charakter inwestycyjny – mówi prof. Witold Orłowski. – Rynek kapitałowy działa podobnie jak w całej Europie. Kapitalizację giełdy jednak sztucznie nadmuchiwał program OFE. Teraz to się skończy. Pracownicze plany kapitałowe będą pomagać giełdzie, ale w znacznie mniejszym stopniu – przewiduje.

Jego zdaniem stworzenie dobrze uregulowanego i zarządzanego rynku kapitałowego bez wątpienia jest sukcesem. – Giełda, niejako przy okazji, odegrała ważną rolę edukacyjną. Wielu Polaków przekonała do gospodarki rynkowej – mówi ekonomista.

– Bodaj dwa lata temu cały nasz system finansowy oceniał Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Badał wielkość systemu finansowego w stosunku do PKB. Oceniał bodaj 10 krajów. Wyniki umieścił na wykresie w kształcie paraboli z ramionami skierowanymi do dołu. Polska znalazła się w najwyższym punkcie paraboli, jako kraj, w którym wielkość systemu finansowego jest adekwatna do PKB, jest w sam raz – mówi Rozłucki.

Jego zdaniem rynek kapitałowy jest dobrze rozwinięty w sensie organizacyjnym, ale ciągle za mały. Zależność firm od finansowania bankowego jest większa niż np. w Niemczech.

– Nie mieliśmy spektakularnych wpadek, bankructw w bankowości. Te, które miały kłopoty, były ratowane, przejmowane, ich klienci dostawali pieniądze z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Inne kraje przechodziły kryzysy. W Czechach w pewnym momencie niespłacanych było 40 proc. kredytów. Szwecja przeszła poważny kryzys bankowy w latach 90. Nasz system bankowy okazał się też odporny na wielki kryzys finansowy z 2008 r. – mówi były szef GPW.

Jego zdaniem nasz nadzór finansowy jest bardzo restrykcyjny. Ma to swoje zalety, które objawiają się właśnie w czasach kryzysowych. Na co dzień jest jednak trochę za bardzo biurokratyczno-restrykcyjny.

– Mamy też tę cechę, że jeśli UE wprowadza jakąś regulację związaną z nadzorem, to my dokładamy do niej dodatkowe elementy, dla jeszcze większego bezpieczeństwa. To czasem dusi rynek finansowy – uważa Wiesław Rozłucki.

Change money, marki, dolary kupię... – tego typu oferty można było usłyszeć pod bankami na przełomie lat 80. i 90. XX w. od panów nazywanych cinkciarzami. Kurs wymiany w tego typu transakcjach był atrakcyjniejszy niż ten, który oferowały banki. Często jednak takie pokątne operacje, przeprowadzane w pośpiechu, sztucznym tłoku, specjalnie wytwarzanej atmosferze nerwowości, kończyły się tak, że kupujący zamiast pliku banknotów za swoje dolary czy marki dostawał pocięte kawałki gazet. Cinkciarz i jego pomocnicy natychmiast się ulatniali.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Najważniejsza jest idea demokracji. Także dla gospodarki
Wydarzenia Gospodarcze
Polacy szczęśliwsi – nie tylko na swoim
Materiał partnera
Dezinformacja łatwo zmienia cel
Materiał partnera
Miasta idą w kierunku inteligentnego zarządzania
Materiał partnera
Ciągle szukamy nowych rozwiązań