Każdy z nas chciałby płacić fiskusowi tak śmiesznie małą część swoich pieniędzy. Ale musimy oddawać więcej. Relatywnie znacznie wyższe od podatki Apple'a płacili drobni europejscy sklepikarze, właściciele małych zakładów rzemieślniczych czy osiedlowych knajpek, a także pracownicy najemni. No cóż, w wielu państwach Europy rządy poddawały się po kryzysie fiskalnemu zaciskaniu pasa, cięły wydatki socjalne i przeznaczone na infrastrukturę tak mocno, jak się da, a zwykłym ludziom podnosiły podatki. Fiskalna kosa ominęła jednak Apple,a. Realnie płacił w Europie coraz mniej podatków w relacji do wypracowanych tu zysków. Umożliwiły mu to umowy podpisane z irlandzkim rządem, które właśnie zostały uznane przez Komisję Europejską za sprzeczne z unijnym prawem.

Apple narzeka teraz, że musi zapłacić 13 mld euro zaległych podatków, ale przecież od uregulowania tego rachunku zbytnio nie zbiednieje ani przez to nie ucierpi jego zdolność do tworzenia innowacyjnych urządzeń. Wszak ten koncern siedzi na górze gotówki większej od budżetów wielu państw i być może nie bardzo wie, co z tymi pieniędzmi zrobić. Podatkowe przywileje podarowane przez Irlandię pomogły mu przecież budować światową potęgę, osiągać wspaniałe wyniki finansowe, pomnażać kapitał. Zapłatę tych 13 mld euro mógłby więc potraktować jako wyraz wdzięczności dla kraju, który był mu zawsze bardzo życzliwy.

W tej sytuacji stanowisko irlandzkiego rządu, który deklaruje, że będzie się odwoływał od decyzji Komisji Europejskiej (czyli nie chce, by jego budżet został zasilony 13 mld euro) wygląda doprawdy zabawnie. Jak na kraj, który kilka lat temu przechodził ostre fiskalne zaciskanie pasa, to zadziwiająca rozrzutność.