Niedawno w przeczytałam list, jaki opublikował ojciec nastolatka pozbawianego kontaktów z rówieśnikami. Rodzina stara się zapewnić mu rozrywki, rozmowy, sport, a jednak chłopiec sam się powoli izoluje i „rozpada na kawałki". Dlaczego nie ma kontaktów wirtualnych z rówieśnikami? Bo oni też się izolują, a ich rodzice również są świadkami zapaści swoich dzieci. Oczywiście, od razu przychodzi do głowy deska ratunku – psycholog. Czasem wydaje się, że psychologowie to rodzaj bogów, zdolnych zaradzić każdej sytuacji. Ich pomoc traktuje się tak jak pomoc strażaków w przypadku pożaru. Nie chcę w żadnym razie deprecjonować roli terapeutów – odwrotnie, chciałabym pomyśleć o sposobach odciążenia tych, którzy mają zapełnione kalendarzyki i spada na nich problem, z którym sami często nie mogą sobie poradzić. Przecież też mogą mieć dziecko w wieku „izolacyjnym" i pewnie widzą, że wiedza psychologiczna i instynkt rodzicielski nie rozwiążą problemu.

Rzecz w tym, że psycholog to kolejny dorosły, który stara się pomóc komuś, kto właśnie wykluł się z dzieciństwa i potrzebuje rówieśników. Tych, którzy też przeżywają nastoletnie niepokoje, potrzebę rozmów, do których dorośli nie mają wstępu. Rówieśnicze odkrywanie świata jest prawem każdego pokolenia, łączy się z nowym słownictwem, stylem bycia i bardziej lub mniej brutalnym odchodzeniem od świata rodziców. Budowanie własnej świadomości jest konieczne, a możliwe tylko w dialogu pokolenia. To spotkanie starszego kolegi, koleżanki może okazać się intelektualną inspiracją znacznie ważniejszą niż najmądrzejsze wywody rodziców. Nawet najbardziej osobny i nietowarzyski nastolatek potrzebuje konfrontacji z rówieśnikami. Bez niej niewiele będzie wiedział nawet o samym sobie.

Rośnie nam pokolenie covidowe, a może raczej pocovidowe, z doświadczeniem samotniczości. Czy ta sprawa nie powinna być jedną z najpilniejszych w całym rankingu bieżących spraw? Czy w planach rządu, opozycji, zamiast abstrakcyjnych moralnych podziałów nie powinien znaleźć się pilny, choć trudny plan bezpiecznej integracji nastolatków? Być może zagrożenie pandemią jest gorsze, bo śmiertelne, takie głosy z pewnością będą się pojawiać, kiedy rozpocznie się prawdziwa, poważna dyskusja na temat tego pokolenia. Być może ten argument zwycięży. Taka dyskusja jednak jest konieczna. Nie może zaczynać się i kończyć na temacie pomocy psychologicznej czy jakiejkolwiek innej ze strony dorosłych.

Przyglądam się zdjęciom z różnych spotkań na szczytach polityki. Na przykład szczyt Unii Europejskiej. Politycy zabezpieczeni maskami stoją blisko siebie, a ich postawa wyraża różne emocje, zwykle pogodne, jak to w czasie rozmowy towarzyskiej. Moją uwagę zwróciła fotografia szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela i przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Uśmiechnięci, rozradowani osiągniętym kompromisem, stoją całkiem niedaleko siebie bez maseczek i jak przystoi na kulturę pandemiczną, stykają się łokciami. To był rok 2020, więc jakby inna epoka. Wystarczy jednak przejrzeć zdjęcia innych gorących kuluarowych rozmów, żeby zobaczyć ścisły wianuszek polityków europejskich. Gromadzą się w maskach tak właśnie, jak nastoletni uczniowie zawsze gromadzili się na szkolnych przerwach.

Patrzę na zdjęcie Emmanuela Macrona w środku takiego wianuszka. Zdjęcie jest z 10 grudnia 2020 roku, a siedem dni potem zdiagnozowano u niego koronawirusa. Tak, to jest argument przeciw takim gromadkom, ale czy zmieniono obyczaje? Czy dorośli w swoich dorosłych sprawach nie formują małych gromadek? Może trzeba pomyśleć nie tyle o żmudnej osobnej nauce, ile o grupowych zadaniach czy na wolnym powietrzu, czy choćby przez internet? Może chociaż tyle, żeby młodzi tworzyli małe wspólnoty? To jest temat na dziś, na już, na teraz, bo on przesądza o jutrze.