Plan Marine Le Pen jest bardzo precyzyjny. Zaraz po ewentualnym zdobyciu Pałacu Elizejskiego wprowadzi „moratorium" na przyjazd cudzoziemców. Jak tłumaczyła we wtorek w radiu RTL, zakaz przyjazdu do Francji obejmie tych, którzy uzyskali „wizy długiego pobytu", ale nie turystów czy studentów. Ma trwać „kilka tygodni", aby nowa prezydent „mogła się zorientować w sytuacji".
– Musimy zatrzymać to szaleństwo, jakim jest dziś niekontrolowana imigracja – oświadczyła Le Pen w poniedziałek na wiecu w paryskiej hali sportowej Zenith, a tłum 5 tys. zwolenników odpowiedział: „Jesteśmy u siebie". Po raz pierwszy od lat dało się też słyszeć hasło „Francja dla Francuzów", ulubiony slogan założyciela FN, Jeana-Marie.
– W czasie tej kampanii Marine Le Pen podejmowała wszystkie ważne tematy. Teraz przyszedł czas na obszar, którym nie chce się zająć żaden inny z kandydatów, a który koncentruje bardzo wiele dzisiejszych problemów kraju: imigrację – mówi „Rz" Mylene Troszczynski, eurodeputowana FN z regionu Pikardii i Nord Pas-de-Calais, której dziadek jako dziecko przyjechał z rodzicami z Polski.
Analitycy uważają, że do tej pory Le Pen prowadziła kampanię wyborczą w taki sposób, jakby była pewna, że przejdzie do drugiej tury. Kierowała swoje przesłanie przede wszystkim do niezdecydowanych, od których będzie zależało jej ostateczne zwycięstwo. Poparcie twardego elektoratu i przepustka do drugiej tury były w tej kalkulacji zapewnione.
Ale w ostatnich tygodniach notowania Le Pen wyraźnie osłabły. Wtorkowy sondaż Ifop dla „Paris Match" plasuje ją już na drugim miejscu po centryście Emmanuelu Macronie (23 proc.) z 22 proc. To spadek w ciągu miesiąca o 2 pkt proc. Co więcej, Le Pen niebezpiecznie gonią kandydat radykalnej lewicy Jean-Luc Melenchon (19,5 proc.) i republikanów François Fillon (19 proc.).