Hillary Clinton wiedziała, że jest już po wszystkim, kiedy w środę nad ranem na stronę Donalda Trumpa przeszły Pensylwania i Wisconsin. W stanach, które od dziesiątków lat były wierne demokratom, miliony białych, słabo wykształconych mężczyzn uznało, iż tylko populista bez żadnego doświadczenia w polityce może ich obronić przed „elitami", globalizacją i zbyt szybkimi zmianami technologicznymi. Mobilizacja kobiet i mniejszości narodowych okazała się niewystarczająca, by uratować Clinton, szczególnie że skoncentrowała się na stanach – takich jak Kalifornia – które kandydatka demokratów i tak miała po swojej stronie. W ten sposób Trump, choć uzyskał o 183 tys. mniej głosów niż Clinton, przekroczył granicę 270 głosów elektorskich, które dają mu zwycięstwo. W dodatku republikanie utrzymają większość w obu izbach Kongresu.

Jeszcze w czasie głosowania najpoważniejsi analitycy dawali nawet 90 proc. szans na zwycięstwo Clinton. Ale pomylili się też ekonomiści, którzy spodziewali się załamania rynku w razie zwycięstwa Trumpa. Tymczasem po krótkim tąpnięciu o 2 proc. w stosunku do euro dolar odzyskał większość straconego gruntu i w środę wieczorem był już wymieniany po kursie o ledwie 0,5 proc. niższym niż poprzedniego dnia. Indeks giełdy nowojorskiej S&P 500 zyskał wkrótce po otwarciu nawet 0,2 proc. Co jednak najciekawsze, minimalnie spadła rentowność dziesięcioletnich obligacji amerykańskich, jakby inwestorzy wierzyli w długoletnią pomyślność USA.

W środku nocy na triumfalnym wiecu w nowojorskim Hiltonie, zaraz po telefonicznych gratulacjach od Clinton, Trump uderzył w pojednawczy ton. Po najbrutalniejszej kampanii w historii Ameryki wezwał do „odbudowy jedności narodu" i „zagojenia ran". Dziękował Clinton za „ogromny wkład w życie publiczne". I obiecał „lepszą przyszłość dla milionów ciężko pracujących Amerykanów".

Czy to uspokoiło rynki? Jim Tierney, szef amerykańskiego funduszu inwestycyjnego AllianceBernstein, ostrzega, że to może być cisza przed burzą. – Przecież nikt tak naprawdę nie wie, co będzie chciał teraz zrobić Trump – podkreśla.

W trakcie kampanii miliarder rzeczywiście przedstawił program, który musiał wywołać przerażenie. Zwolennik Brexitu i „dealu" z Putinem w kwestii podziału stref wpływów na świecie ogłosił także, że wycofa się ze strefy wolnego handlu z Meksykiem i Kanadą (NAFTA) i wstrzyma negocjacje z Europą w tej sprawie (TTIP). Trump chciał też budować mur na granicy z Meksykiem, deportować 11 mln nielegalnych imigrantów, obalić system powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych (Obamacare). Jeśli dotrzyma słowa, Ameryka i za nią świat może się z tego nie podnieść.