Każda opcja niesie za sobą pewne ryzyka. Jeśli lewica stworzy formalnie Koalicję, to naraża się na powtórkę z 2015 i nieprzekroczenie progu 8 proc. Ale nastroje po lewej stronie nie wykluczają utworzenia koalicji nawet jeśli miałoby się to wiązać z pewnym ryzykiem. Wynika to miedzy innymi z przekonania, że przy budowie wspólnej listy kilku partii liczba "straconych głosów" na skrzydłach będzie niewielka, inaczej niż w przypadku szerokiej koalicji jak Koalicja Europejska. Oczywiście są wyborcy Razem, którzy zostaną w domach zamiast głosować na wspólną listę z SLD i na odwrót, ale ważne jest też to, że w przypadku łączenia się niewielkich podmiotów premia za zjednoczenie jest większa niż gdy łączą się duże partie.

Czytaj także:

PO idzie do wyborów bez PSL i SLD. Otwiera listy dla społeczników

Inne scenariusze to start z listy jednej z partii np. z SLD. Wcześniej taką możliwość wykluczył jednak np. zarząd Razem. Alternatywą jest utworzenie "partii parasolowej" ale na to może być już zdecydowanie za mało czasu. Start z listy partyjnej wszystkich to też problem przy zyskaniu subwencji i jej podziale między trzy lub więcej podmiotów na lewicy. Start z KWW (Komitetu Wyborczego Wyborców) nawet po wejściu do Sejmu sprawia, że komitet subwencji nie dostanie. 

Przed liderami lewicy ważne decyzje. Muszą zapaść szybko. Budowa porozumienia programowego też nie będzie łatwa, ale tu punktów stycznych jest sporo zwłaszcza w sprawach światopoglądowych. Jedno jest pewne: presja jest duża, a zegar tyka.